Moja rodzina czyta. Moi znajomi też. To wszystko zebrało się
na wrażenie, że czytelnicy są fajną, otwartą na dyskusję i kulturalną
grupą. Czasem tylko dochodziły do mnie głosy, że
czytelnicy to gbury i bufony. Nie wiedziałam skąd się biorą takie opinie…
Teraz, po zgłębieniu się w przestrzenie internetu, już wiem.
Przyznam, że choć wiedziałam o istnieniu wielu stron i grup
czytelniczych na FB, nie wiedziałam, że jest też przeciwwaga w postaci
strony statystycznych Polaków, którzy nie czytają książek. Mają do tego prawo,
tym bardziej, że diagnozują coś, co w
moim idealistycznym świecie, opartym na własnych doświadczeniach z czytelnikami, nie
istniało. Mianowicie fakt, że czytanie (a raczej mówienie o swoim
czytaniu) jest jakimś elementem
budującym fałszywie wysoką samoocenę, po prostu: czytam, więc jestem
lepszy. Grupa starająca się zwalczać
czytelnicze snobizmy reaguj na teksty o tym, że „czytanie powinno być znów elitarne”. I niech reaguje! Bo można zrobić
wiele dobrego w sieci, mówiąc o czytelnictwie, ale wiele złego można zrobić
snobując się na czytelnika. Zwłaszcza jeśli więcej się mówi, że się czyta,
niż się czyta.
A mówić można o wszystkim. I narzekać. Opublikowany niedawno raport o stanie czytelnictwa to znów woda na młyn
„piewców wysokiej kultury” (piszę to w cudzysłowie, bo z wysoką kultura powinna
iść w parze podstawowa kultura wypowiedzi, a tej czasem brak). Czytelnicy oburzają się, że w raporcie
pojawia się Mróz, obwieszczają, że pora umierać, bo wśród wymienionych pisarzy są autorzy popularnych kryminałów i
obyczajówek. (Po raz pierwszy King
wygrał z Sienkiewiczem! I to chyba znak, że ludzie zaczynają mówić, co naprawdę
czytają, a nie rzucają nazwiskami ze szkoły, żeby się nie zbłaźnić i nie dać się
pożreć tym, którzy na hasło Mróz, Bonda, Michalak szczerzą kły. Doceniam odwagę!). Nasi piewcy ambitnych lektur
rzucają w przestrzeń dramatyczne pytania: dlaczego??? Piszą, że "sieczka intelektualna, miazga i
żenada". „Dlaczego ludzie nie odczuwają potrzeb
prawdziwej literatury?”- pytają, jakby
nie rozumiejąc, że można czytać w ramach
płodozmianu intelektualnego i kryminał i
klasykę. Dalej
czytelnicy utyskują na młodzieży, która
nie czyta (albo czyta chłam), a gdy oni chodzili do liceum to czytali Marqueza
i Cortazara. I co z tego? Też w liceum
czytałam Marqueza, mam prawo czuć się lepsza? Nie! W zakamarkach
sieci, gdy ktoś zapyta o to, jaką książkę polecają inni członkowi grupy, np. z tych pisanych przez
celebrytów, od razu ów ktoś przestaje
być po prostu Marysią, Zosią czy Ludwiką, a staje się „Panią”. I jeśli „Pani” szuka książki o celebrytach to nie u
nas, nie na tej stronie! Ciekawe jest też święte oburzenie niektórych grup, które w zdjęciu w tle reklamują nowy
kryminał, ale w postach hejtują czytelników literatury popularnej. Tego nie
rozumiem. Ok, kryminał jeszcze
przejdzie, ale obyczajówki, a nie daj Boże romans? Spalić, zniszczyć i
zakopać! A przecież kryminał również jest "złym gatunkiem", popularnym, gazetowym i rozrywkowym. Dość powiedzieć, że gdy kiedyś na urodziny dałam mojemu Dziadkowi książkę Christie, to po przeczytaniu Dziadek powiedział, że mu się podobała, ale jego tata wyzwałby go za czytanie takich bzdur. Pradziadek, przedwojenny nauczyciel i dyrektor szkoły, był zagorzałym fanem Sienkiewicza, na którym zresztą uczył czytać mojego Dziadka, który końca był wiernym czytelnikiem książek historycznych.
W części grup i stron widać bardzo jasny podział- kto nie z nami, ten
przeciw nam. Czytasz Mroza i Michalak? Nie odzywaj się w towarzystwie! Nie przeczytałeś Noblisty w oryginale? Wstydź się! Nie gadam z
tobą! Twoje zdanie się dla mnie nie
liczy! Ale przy okazji roi się od
tekstów „A co sądzicie o nowej książce Tego Uznanego Pisarza, bo ja
przeczytałam i sama nie wiem”… To kto ma wiedzieć? Kto, jeśli nie czytelnik, ma
wiedzieć, co myśli o tym, co sam przeczytał? Czy
nawet w sferze odczuć lekturowych ktoś musi nam mówić, co mamy myśleć? Czy nawet w sprawach tak indywidualnych jak wrażenia czytelnicze istnieją układy, w które musimy się wpasować? I
potem pojawia się opinie o drętwych bucach, zapatrzonych w czubek swego
czytelniczego nosa (ewentualnie posiadającego grono wirtualnych znajomych, z którymi
łączy ich podziw dla części autorów i niechęć do innych) . O nadętych czytelnikach, którzy na literaturę popularną mogą tylko
prychnąć, a o nowościach z literatury
„ambitnej” wypowiedzą się wtedy, gdy ktoś im powie, co należy o tym
myśleć… O tych, którzy czują się lepsi, bo przeczytali książkę.
Gusta są różne i niejednorodne. To, że ktoś czasem czyta
romans, komiks, czy fantastykę nie zabiera mu kompetencji do przeczytania tzw.
literatury ambitnej. Wszystko jest
kwestią potrzeb. I przyzwyczajenia do czytania, a także korzystania z rożnych literackich rejestrów. Można się relaksować z fajnym babskim czytadłem, a wrażeń
literackich szukać u Tołstoja. Tak jak z
muzyką: słucham klasyki, ale nie będę na imprezie tańczyć do Wagnera. Proste! Na ostatnim koncercie w Akademii Muzycznej jasno powiedziano, że ten koncert ma
dostarczyć słuchaczom przyjemności. Czy ktoś wyszedł, bo pragnął przeżyć
duchowych? Nie. Bo przeżywanie i przyjemność
mogą iść w parze,a czytanie nie musi być męczącym przedzieraniem się przez gąszcze. Literatura, tak jak wszystkie inne sztuki, ma
swoje różne rejestry, które można łączyć i mieszać. Czy w świecie postmodernizmu, łączącego
gatunki, inkrustującego dzieła sztuki cytatami różnych szczebli to tak trudno
zrozumieć? Kiedyś broniłam czytelników.
Teraz, gdy przekonałam się, że niestety jest to grupa niejednorodna i czasami pozbawiona kultury i zwykłej grzeczności, nie zamierzam. Bo samo czytanie
nie czyni człowiekiem kulturalnym, a wyższe wykształcenie nie zda się na wiele,
gdy podstawowego brak. Czytajmy i dajmy czytać. Oczywiście możecie się ze mną nie zgadzać, tym bardziej,
że-choć zaczynałam trzy razy, nie skończyłam „Ulissesa”… Ale za to przeczytałam „Germinal" ;)