Sydonia von Bork była kobietą wykształconą, umiała warzyć piwo, znała się na ziołach,swych praw dochodziła w licznych procesach. Wiedziała, jak robić wrażenie. Nie umiała jednego-tworzyć sojuszy. Dlatego, gdy (po 400 stronach książki) oskarżono ją o czary, została praktycznie sama i bez szans; tym bardziej, że proces miał polityczne i rodzinne kulisy. Rzucona przez nią klątwa odbiła się na historii rodu Gryfitów.
Widać pracę włożoną w rekonstrukcję Pomorza XVI i XVII,w łapanie zależności i powinowactw, szczegółowe (czasem aż nazbyt) opisy strojów. Ale nie weszłam w ten świat. Stałam z boku. Warsztatowo i ze względu na styl-to nie jest moja bajka. Zdania proste, często pojedyncze. Powtórzenia, porównania (wg mnie:za dużo), niepotrzebnie dookreślane frazeologizmy ("nastroszony niczym chmura gradowa"), język stylizowany i archaizowany, ale nagle wyskakują słowa współczesne ("gówniara" w XVII w?). Nie przekonuje mnie do końca konstrukcja.W dwóch częściach książki mamy narrację trzecioosobową.W ostatniej-procesie-mówi sama Sydonia, choć mówi też o sytuacjach dziejących się poza nią (oskarżenie twierdzi, że znajomość faktów z miejsc, gdzie nas nie ma jest domeną czarownic, czyli Sydonia nią była!). I o ile teoretycznie mogłabym bronić tej narracji w ostatniej części (zabieg częściowo rozumiem), o tyle emocjonalnie on mnie nie łapie za serce, nie przykuwa do historii.A i cofanie się do sytuacji sprzed wielu lat (i stron) średnio mi fabularnie gra. Nie porywają też fantastyczno-oniryczne wstawki. Przyznaję, zamiast młota na czarownice miałam w głowie nożyce redaktorskie.
Doceniam herstorię, kobiece silne bohaterki (choć tej nie polubiłam, chyba właśnie przez brak politycznego sprytu tworzenia sojuszy, a może też przez to, że mimo opisów pozostała postacią z portretu?). Ale tym razem sposób opowiadania historii mnie nie oczarował. Rzekłam.
Elżbieta Chereziński "Sydonia. Słowo się rzekło". Wyd. Zysk i s-ka. Poznań 2023.