Kilka lat temu czytałam "Magiczne miejsce" Agnieszki Krawczyk. Z lektury nie pamiętam zbyt wiele, poza wrażeniem, że wszystkiego w niej było za dużo- i miasteczko z intrygującymi mieszkańcami, i jakaś tajemnica sprzed lat, i zapomniany skarb. Książka nie była wyjątkowo opasła (nie miała chyba 300 stron), więc to nagromadzenie wątków dawało się odczuć. "Dolina mgieł i róż", najnowsza powieść Agnieszka Krawczyk, ma akcję umiejscowioną w tym samym miasteczku, też ma sporo wątków, a poza tym blisko 500 stron. I mam w stosunku do tej powieści trochę mieszane uczucia.
Sabina Południewska, pisarka owładnięta niemocą twórczą, wyjeżdża do malowniczego pensjonatu w malowniczym miasteczku w poszukiwaniu natchnienia (i jeszcze za pobyt płaci jej wydawca- taka to pożyje!;) Sabina sama siebie uważa za raczej mało sympatyczną, mało empatyczną i ogólnie mało emocjonalną osobę. Silniejsze uczucia wyzwala w niej jedynie pisanie i staranne ukrywanie faktu, że to ona jest Laurą Rossą, bestselerową autorką romansów. W pensjonacie na początku stroni od ludzi, ale odosobnienie nie jest jej...pisane;) Przyznam, że nie polubiłam Sabiny- jej egzaltowanie, pretensjonalność, początkowa mizantropia, która nadspodziewanie szybko zmienia się w chęć niesienia pomocy i bratania się z ludźmi mnie nie przekonała. A bratać ma się z kim, bo bohaterów jest w powieści sporo. Wspólny wróg łączy właścicielkę pensjonatu Milę, jej ekscentryczną szwagierkę Carmen, gospodynię oraz rezydentów hotelu: byłego wojskowego, naukowca, a także miejscową hrabinę, nauczyciela Alberta i lekarza Krzysia (ciągłe używanie w stosunku do dorosłego faceta, na dodatek lekarza, zdrobnienia Krzyś może niektórych drażnić- "Doktor Krzyś" nie brzmi zbyt poważnie, ale niech będzie-dla Krzysiów mam sporo sympatii i to nie tylko dzięki Kubusiowi Puchatkowi). Wróg, czyli Marek Rokosz, biznesmen kształcony na Oxfordzie, jak to z czarnymi czy raczej szarymi w tym wypadku charakterami bywa, jest całkiem ciekawą postacią- oczytany zwłaszcza w lubianej przez Sabinę powieści wiktoriańskiej, wytrawny jeździec, zdolny kucharz z filantropijnymi ciągotami. Poza tym bywa porównywany do Alana Rickmana albo do Colina Firtha- czyż można chcieć więcej;) Ale Sabina nie chce. Od samego początku można się domyślić, że pisarka po pierwsze zechce zostać w miasteczku, po drugie zostać tu z ...tym, z którym zostanie. A w międzyczasie napisze swoją najlepszą powieść, odbierze poród w środku burzy, przyczyni się do rozwoju lokalnej przedsiębiorczości i zjedna sobie dziecko z zespołem Aspergera (niezbyt wiele wiem o Aspergerze, ale po przeczytaniu opisu zachowania rzekomo cierpiącej na to Julinki zastanowiłabym się nad diagnozą*).
Żeby nie było, że się czepiam-na okładce jest napisane, że to bajka i obietnica zostaje zrealizowana. Bajka o magicznym wpływie miasteczka i róż na smutną panią z Warszawy. Jednak znów mam wrażenie przesytu- duch małego domku, zasygnalizowane jednym zdaniem niewyjaśnione okoliczności śmierci pierwszego męża właścicielki pensjonatu, rozmowy o literaturze, fabryka jaj w proszku, kok na skarpecie, gobeliny i róże- kręci się od tego w głowie. Styl momentami też zbyt przesycony- jeśli Sabina w monologu wewnętrznym dochodzi do wniosku, że ma ochotę na herbatę i schodzi do kuchni, nie trzeba mi dookreślać, że idzie sobie zrobić "filiżankę aromatycznego napoju" (zwłaszcza że Sabina nie z tych, co idąc po herbatę wracają z nalewką). Raziła mnie też mocno niedzisiejsza "twarzyczka dziewczynki", którą bez kombinacji i uszczerbku można zastąpić mniej nacechowaną "buzią". Są to detale, ale ponieważ w powieści autorka wielokrotnie pokazuje, że umie pisać dynamicznie i zabawnie, tym bardziej mnie rażą.
Świetnym językowo-charakterologicznym pomysłem jest szwagierka Mili, Carmen- uczy się polskiego na romansach z dwudziestolecia i relacjach sportowych, więc wszelkie jej uwagi o epuzerach, powabach i mięśniach wprawiają w dobry humor- a co dopiero scena zjazdu na prześcieradle! Przyjemne bywają rozmowy bohaterów o książkach, przerzucanie się cytatami, tworzenie takiego bezpiecznego literackiego klimaciku z Austen w odwodzie. Mam wrażenie, że uszczuplenie liczby wątków i wzięcie w karby stylu mogłoby wyjść na dobre książce, która -jak powinna powieść tego typu-wprawia w dobry nastrój i pozwala znów uwierzyć w ludzi i bajki. "Dolinę..." nieźle się czyta, ale będę się upierać, że po małych cięciach czytałoby się lepiej. I wtedy miałabym szansę poczuć i zrozumieć ten podkreślany w wielu opiniach czar powieści... Bo dla mnie niezmiennie największy urok tkwi w niedopowiedzeniu.
Agnieszka Krawczyk, "Dolina mgieł i róż". Wyd Filia. Poznań 2014.
*Aspergik ma problemy z wyrażeniem emocji, z kontaktami społecznymi, natomiast Julinka rzuca się Sabinie na szyję i mówi, że ją kocha na przy okazji jednego z pierwszych spotkań.Poza tym jedną z podstawowych trudności ludzi Aspergerem jest zrozumienie metafor, frazeologizmów, wszystkiego co językowo abstrakcyjne- Julinka mówi "czytasz w moich myślach"- logicznie patrząc jest to niemożliwe, a poza tym żadne ze znanych mi 10latków nie wpadłoby na użycie tego frazeologizmu;)