czwartek, 29 maja 2025

"Arabskie noce" niejednoznaczność Orientu

 

Po przeczytaniu "Arabskich nocy", słowem określającym Orient będzie będzie to dla mnie niejednoznaczność. 

Bo baśnie nie dają prostego obrazu Wschodu. Jest w nich przepych, bogactwo, pałace i ogrody, ale są też biedne chaty i hałdy śmieci. Moralność też nie jest oczywista. Czasem, jak to w baśniach, nagrodzone zostanie dobre serce, ale czasem spryt, krętactwo i umiejętność dostosowania się do sytuacji. Wśród tych, którzy opanowali sztukę zwodzenia są też kobiety. Mamy tu wiele bezimiennych niewolnic, a nawet kobiet wezyra, traktowanych jak przedmioty, które można oddać, sprzedać, zgładzić, ale mamy też mistrzynie manipulacji, uwodzicielki i niewierne żony, które zawsze postawią na swoim. *


Daleki od oczywistości jest też świat przedstawiony, w którym poza historiami dziejącym się praktycznie za rogiem w Bagdadzie, Damaszku, Kairze i Basrze, są te, w których pojawiają się elementy i postaci magiczne.  I jeszcze jedno niejednoznaczne przeciwieństwo: zmysłowość i brutalność.  Wydawca akcentuje, że wydanie baśni w opracowaniu dziewiętnastowiecznego podróżnika i arabisty Richarda Burtona to wersja nieocenzurowana i bliska oryginałowi.  Jest zatem wieloznacznie, ale bez epatowania wulgarnością i okrucieństwem. W tłumaczeniu zachowano język, który choć dający czytać się lekko, ma w sobie słowa i zwroty nadające klasyczny, baśniowy klimat przeszłości. 

Bo właśnie język i siła opowiadanej historii są tym, co najbardziej przykuwa moją uwagę.  Ramowa kompozycja opowieści samej Szeherezady to jedno, ale w wielu baśniach bohaterowie spiętrzają opowieści, opowiadając sobie różne historie dla zabicia czasu lub wyjaśnienia pewnych zjawisk. Forma przypowieści pozwala lepiej coś zrozumieć, a snuta opowiastka zajmuje głowę i odrywa myśli.  A to, w moim odczuciu daje też pojęcie o wschodniej mentalności, która znajduje czas na zanurzenie się w czyichś słowach i znalezienie w historiach wiedzy, rozrywki lub poczucia wspólnoty. Dlatego też tak wiele dzieje się w języku baśni, który kształtuje ich świat.  A że "proza jest rozwlekła, a wiersze są jak perły misternie nawlekane na nić" bohaterowie często odwołują się albo do "słów poety", albo sami wypowiadają swoje uczucia posługując się poezją. Literacka podróż na Wschód pełna zaskoczeń, kontrastów i niejednoznaczności. W pięknej książkowej oprawie.  
 
*Nie sposób czytając "Arabskie noce" nie przypomnieć sobie "Dekameronu", bo choć zbiór Boccaccia jest późniejszy, nawiązuje tak konstrukcją, jak i częściowo tematyką. Trudno było mi też uwolnić od skojarzenia z Teatrem Telewizji "Temida jest kobietą", na podstawie opowiadań Guy'a de Maupassanta, w których sprytne panie wykorzystują naiwność mężczyzn.   
 
Za książkę dziękuję Wydawnictwu.  
 
Richard Burton. "Arabskie noce". Przeł. Justyna Sarna. Wyd.Materia.Poznań 2025. 

środa, 21 maja 2025

"Czarcie ziele" flora i zbrodnia

 


Określać ludzi nazwami roślin. Ten delikatny, tamta fascynująca, inny niebezpieczny. Prof. Eustacia Rose, botaniczka specjalizująca się w roślinach trujących, dużo lepiej czuje się w świecie flory niż ludzi. Zwolniona z uniwersytetu pracuje w ogrodzie pełnym niebezpiecznych rośli, czasem śledzi przez teleskop sąsiadkę. Do momentu, gdy sąsiadka zniknie, a ogród zostanie zniszczony. Ale to nie będzie "Okno na podwórze". Eustacia Rose będzie zmuszona wyjść z domu i współpracować z policją, by oczyścić się z podejrzeń i rozwiązać zagadkę, w której ważną rolę odrywają nasiona trującej rośliny. A poza tym pojawią się sprawy z jej przeszłości.


Pomysł na "kryminał botaniczny" był ciekawy. Trujące rośliny i możliwości, jakie daje wykorzystanie pozyskiwanych z nich toksyn to ciekawy trop i sposób na urozmaicenie historii kryminalnej. Do tego mamy standardowego śledczego, zmęczonego życiem i robotą. I całkiem intrygującą bohaterkę-narratorkę, która unika ludzi, życie wspomnieniami o swoim ojcu oraz kobiecie, którą kochała. I nawet jeśli prof. Rose nie poszukuje sposobu na wyjście ze swojego badawczego kokonu, budowanego przez lata kariery naukowej, to i tak będzie musiała ruszyć naprzód, by bronić niewinności i konfrontować się z przeszłością.

Ale... bo jest i ale. Kryminał powinien mieć wewnętrzny nerw. Tu jest nieźle budowana atmosfera tajemniczego ogrodu i paru podejrzanych knajp, ale nerwu nie znalazłam. Postaci trochę się mieszają, bo jest ich sporo i to na kilku planach, a nie są charakterystyczne. I najgorsze - nie byłam ciekawa, kto zabił. Jak na kryminał - za mało napięcia i pulsu. Jak na coś bardziej obyczajowego z zagadką- za dużo zamieszania. Dałam książkę do przeczytania mojej Mamie-biologicy, czytelniczce i fance kryminałów. Powiedziała, że informacje o roślinach ciekawe, ale liczyła na więcej, a sama historia "była odkładalna" (bo jak wiadomo są książki, których absolutnie odłożyć się nie da). Lektury nie żałuję, ale z Mamą się zgadzam. Na dodatkowy plus bardzo ciekawy spis roślin na końcu.
 

A propos mojej Mamy.

Pożyczyłam od niej do zdjęć książki botaniczne. Zrobiłam fotę i dumna pokazuję efekt.
Mama: Ale koniczyna nie jest trująca.
Ja:Jaka koniczyna?
Mama: Obok tojadu masz rycinę koniczyny i ona nie pasuje, bo nie jest trująca. 
Ja: Bo mi kolorystycznie pasowała.
Mama: Weź konwalię. Jest toksyczna i ma kolorowe owoce.

I znów trudno się z Mamą nie zgodzić...
 
 
 Z książkę dziękuje wydawnictwu Znak Koncept. Współpraca barterowa.  

 Jill. Johnson. "Czarcie ziele".  Przeł. Małgorzata Kafel. Znak Koncept. Kraków 2025. 

środa, 14 maja 2025

"Mokradła" przez wieki

 


Jak opisać czas? Przez miejsce i ludzi. I podziałać stylem i językiem.

 "Mokradła" to dla mnie sposób na literackie uchwycenie czasu.  Jego (prze)mijania, zmiany; tego tykania, które odmierza lata i stulecia.

 Od XVII wieku do współczesności towarzyszmy ludziom z założonej przy skandynawskich bagnach osady Nevabacka. Początki są (bo zwykle takie bywają początki) na poły realne, na poły baśniowe, magiczne. Krótkie historię ludzi osiedlających się na bagnach i zaczynających swoje życie w nowej społeczności. Im dalej w czas, tym historie robią się bardziej rozbudowane, realistyczne, a postaci zaczynają mieć między sobą jasne powiązania rodzinne. Każdy czas ma też swoje problemy, swoje zasady, swoje historie. Dziewczyna, która chce się uczyć w czasach, gdy edukacja dla dziewcząt, że wsi jest tylko wymysłem. Zakochany chłopak. Wojenne rozłączenie. Nastolatka przyjeżdżająca na mokradła na wakacje, która jeszcze nie wie, że czas bez telewizora i telefonu będzie jednym z najpiękniejszych. Ludzie żyjący w coraz większym dystansie od przyrody, ale będący stale pod jej magnetycznym wręcz wpływem. I zawieszone pytanie o przyszłość. Naszą, ludzką i przyrodniczą na mokradłach.

 Tę opowieść zapamiętam przez powiązane rodzinne opowieści, z których tworzy się historia małej ojczyzny. I język. Tłumaczka, by pokazać zmiany czasu, zdecydowała się na archaizmy (pięknie budowały klimat przeszłości) i stylizacje. I przyznam, że w pierwszych częściach książki mój mózg zaczął grać w grę "zgadnij orzeczenie z końca zadania", bo nawet w "Pamiętnikach" Paska nie było takiego nagromadzenia szyku z czasownikiem na końcu. Im bliżej współczesności, tym bardziej język robił się przejrzysty.  Bardzo polecam przeczytanie przedmowy Agaty Teperek, bo wyjaśnia wiele ciekawych zagadnień i dylematów językowych związanych z historią i dwujęzycznością (fińsko-szwedzką) użytych w oryginale nazw i słów.

 Czytałam "Mokradła" z polecenia, a powieść znalazła się wielu topkach ubiegłego roku. Nie żałuję, bo dobrze było przebywać na pełnych zieleni i tajemnic mokradłach oraz towarzyszyć bohaterom, ale  opowieść nie przemówiła mi do wyobraźni aż tak jak do koleżankom. 
 
MAria Turtschaninoff "Mokradła." Przeł. Agata Teperek. Wyd. Poznańskie. Poznań 2024.