wtorek, 29 lipca 2025

"Pod gwiazdami Paryża" obyczajówka z jabłkami

Sophie ma nadzieję że zamieszka w Kairze i tam będzie kontynuować swoją błyskotliwą karierę dziennikarską. Ale gdy chwila załamania przed kamerą w rodzinnej Szwecji niweczy te plany, musi realizować plan B. A tym jest wyjazd do Paryża, bo okazuje się, że niedawno zmarła babcia, zapisała jej tam kawiarnię.  Wyjazd ma być krótki i z konkretnym powodem. Ale, jak to zwykle bywa w takich opowieściach, Sophie pozna zespół Le Lulu, zauważy, że poza pracą w newsach jest jeszcze inne życie. A że Paryż jest miastem miłości to i serce jej mocniej zabije, nie tylko do impresjonistycznych obrazów.  A poza tym jest jeszcze rodzinna tajemnica i życie jej babci, które zaskoczy na kilku poziomach.

 
Karolina Schützer mieszkała przez lata we Francji, więc jej obraz Paryża nie jest tylko pocztówkowy, to raczej miasto do życia niż pejzaż z obrazków, gdzie na każdej uliczce ktoś śpiewa francuskie chanson. „Pod gwiazdami Paryża” nie zrobi rewolucji (francuskiej, he he!)  w obyczajówkowej powieści, bo od początku wiemy, jak się skończy. Ale to nie jest zarzut. Autorka weszła w konwencje i realizuje jej założenia. A że do tego mamy trochę paryskiego klimatu i szwedzkich jabłek, to tylko pozwala lepiej umościć się w tej historii. Jest lekko, momentami uroczo, bywa też ciut poważniej (gdy  bohaterka wspomina zmarłą mamę lub dowiaduje się o chorobie bliskich i analizuje związek z facetem z nadmierną chęcią kontroli), ale to bardziej takie chwilowe dosmucenie niż wejście w trudne tematy. 
 
Czyta się lekko, migotliwie przyjemnie. I nawet jeśli jest to wszystko przewidywalne, to klimat i styl bardzo mi pasował i jestem ciekawa drugiej części, bo ta została zapowiedziana fabularnie.  Książka teraz na leżak, hamak, wakacyjne popołudnie, a gdy nadejdzie jesień: pod kocyk (nie ma co zaprzeczać! Kasztany są już całkiem spore!)  
 
 
 Z książkę dziękuję Wydawnictwu. Współpraca barterowa.  
 Karolina Schützer, "Pod gwiazdami Paryża".  Przeł. Agata Teperek. Wyd. Znak Jednym Słowem. Kraków 2025.  
 

środa, 23 lipca 2025

"Diabły i święci". I ten rytm!

 

Rytm czy melodia?

 To nie przypadek, że na pięciolinii zanim pojawią się nuty, zapisane jest metrum.   

 Kilkuletni Joe na początku swojej muzycznej przygody zachwyca się melodią. Nauczyciel tłucze mu do głowy, że najważniejszy jest rytm. I życie chłopca, młodzieńca, mężczyzny, potwierdzi to, że bez względu na tonację i nuty, trzeba trzymać rytm. 

 Rytm w domu Joe wyznaczały rodzina i muzyka  Rytm w Kresach, sierocińcu do którego Joe trafia, wyznaczają zadania i nakazy przełożonych. Rytm może zmienić się na spotkaniach Watahy, grupy chłopców, którzy nie utracili jeszcze wiary w lepsze jutro.  Chłopców, z których każdy jest inny i co innego nadaje mu rytm. Kolejny rytm da chłopcu możliwość uczenia muzyki  Rose, córki  dobroczyńcy przytułku Dziewczyna nie jest zbyt zainteresowana muzyką, ale jednak dostrzega niuanse gry Joe. I właśnie na to dostrzegane niuansów Joe będzie liczył przez lata, siadając przy pianinach na dworcach i lotniskach. Z nadzieją, że ta z którą go rozdzielono, rozpozna ten rytm. Ale poza rytmem jest i melodia, wypełniająca go opowieść...

Andrea w powieści nie traci rytmu, część scen spowalnia, innym nadaje dynamiki.  Jak w budowie formy sonatowej mamy dominantę z częścią kresowych losów chłopca i modulacje, z tym, co jeszcze wcześniej i teraz. Ale mimo wszystko nie powiedziałabym, że to najbardziej muzykująca w głowie powieść. I to jest chyba zamierzony efekt, bo w Kresach muzyka była zakazana, słuchanie radia było wykroczeniem, a lekcje pianina miały być dla chłopca zdaniem, a nie  przyjemnością.  Muzyka jest tu reglamentowana.  We wspomnieniach brzmi może  przerywanymi lekcjami z dawnym nauczycielem, fanem Beethovena, ale potem jest bardziej walutą i formą pamięci niż czystą sztuką.

Ale autor nie pozostawia czytelnika głuchym. To jest piękna opowieść o dorastaniu, decyzjach, marzeniach i odpowiedzialności za innych. O wpływie diabłów i świętych, którzy wcale nie muszą być innymi osobami. Opowieść o końcu świata, który rozpada się kilka razy i o nadziei. Napisana tak, że chce się czytać (bo w powieści rytm jest bardzo ważny!) 

Ponieważ „Czuwając nad nią” była jednym z moich zachwytów ubiegłego roku, nie mogę uciec od porównania. Tym bardziej, że w obu książkach bohaterem jest utalentowany artystycznie chłopiec, który poznaje dziewczynę, a znaczna cześć narracji lub całość opowiedziana jest w pierwszej osobie.  W „Diabłach...”przeskakujemy  wiek męski, skupiając się na dorastaniu,  w „Czuwając …” opowiedziane było  całe życie Mima.  „Diabły i święci”  to wcześniejsza niż nagrodzona Goncourtami (słusznie!) „Czuwając nad nią”.   Obie powieści  to historie w starym stylu, „Czuwając…” ma szerszy rys historyczny, porusza więcej wątków i ma większy rozmach, dlatego podobała mi się bardziej. Ale obie historie łączy niewymuszony, a klarowny styl, dobrze opowiedziana historia. I rytm. Ten rytm! 

  Z książkę dziękuję Wydawnictwu. Współpraca barterowa.  

Jean-Baptiste Andrea, "Diabły i święci". Przeł. Beata Geppert. Znak. Kraków 2025.   

środa, 16 lipca 2025

"Studnia Heleny" i trudy dorastania

 

Lato, las, wieś, poczucie wolności i braku obowiązków. Sielanka, ale pozornie, bo każdy z bohaterów ma swoje problemy. Las bywa niebezpieczny, o czym nastolatkowie przekonają się na własnej skórze. Tym bardziej, że las jest otoczony historiami z przeszłości. I podobno mieszka tam zły.
 
 Dośka, Miśka, Lona, Robert, Tony i Samuel to grupa nastolatków, których trudno mi osadzić w czasie, bo mają smartfony, ale w ich zachowaniu i języku chyba więcej klimatu lat 90. niż współczesności (kto pamięta o reklamie proszku Dosia?). Cała wieś jest trochę poza czasem; żyje legendami, a przyszłością dziewczyn ma być szybkie zamążpójście. Ale mała społeczność ma coś, co ich spaja - sklep i Helenę, mieszającą na skraju wsi, którą wszyscy się opiekują. Skąd wzięła się tytułowa studnia Heleny i jaki wpływ na losy nastolatków miała ta kobieta?

Autorka umiejętnie buduje klimat, las bywa odpowiednio groźny, a początkowo leniwe tempo stopniowo się podkręca. Pojawiają się odwieczne problemy związane z dorastaniem: wybór między byciem kujonem a duszą towarzystwa, pierwsze zauroczenia, kłopoty samotnego rodzicielstwa i włączania w życie domu nowych osób, międzypokoleniowe dyskusje, szukanie swojej drogi. Opowieść przerywana jest monologami starszej pani, która włącza się w historię i ma w zanadrzu kilka uniwersalnych mądrości tych, którzy swoje widzieli i przeżyli. Wprowadzenie tej postaci stopuje akcje, ale pozwala zgrabnie połączyć historię z przeszłości i teraźniejszości, a nawet przyszłością.

 

Czytałam z zainteresowaniem (podobały mi się zwłaszcza opisy oddającej nastroje przyrody), ale z tyłu głowy miałam pytanie: kto jest odbiorcą tej książki? Tym czytelnikiem wirtualnym? Młodzież (to byłoby zdecydowanie nowa twarz YA)? Rodzice dorastających dzieci? Nie do końca czułam się adresatem powieści. Wolałabym pewne wątki rozwinąć i uwiarygodnić (np. zapracowanie samotnych rodziców, konsekwencje braku rozmowy, powody samotności), ale doceniam nastrój i poruszone tematy, bo autorka zostawia sporo do przemyślenia
 
 Za książkę dziękuję wydawnictwu. Współpraca barterowa. 
 Beata Skrzypczak. Studnia Heleny. Wydawnictwo Mięta. Warszawa 2025.   

wtorek, 8 lipca 2025

"Mistrzyni szkła" ponad czasem w Wenecji

 

Wenecja, czyli ... Gondole, plac św. Marka,  maski. Po lekturze  "Mistrzyni szkła" ważnym skojarzeniem będzie też szkło. Bo właśnie na Murano, wyspie produkującej słynne ozdoby i naczynia zaczyna się akcja powieści. A zaczyna się w roku 1486.  gdy kilkunastoletnia Orsola Rosso postanawia nauczyć się pracować ze szkłem.  Mężczyźni wyrabiają wazony, naczynia, ona może próbować tworzyć koraliki, uczy się tej sztuki od słynnej koralikarki. I po jakimś czasie zaczyna mieć swojej koraliki i pieniądze, swój świat, swoje tajemnice. A tajemnice wynikają też faktu, że w jej życiu pojawi się chłopak. Ale to nie będzie historia z typowym happy endem.

 
 Historia! To słowo jest kluczowe, bo Chevalier nakreśla ponad 500 lat dziejów Wenecji. Zastosowała w tym celu ciekawy zabiega polegający na tym, że  bohaterowie starzeją się w zupełnie innym tempie niż mijają lata. Dzięki temu możemy w czasach współczesnych poznać życie  będącej jeszcze aktywną zawodowo, choć już cedującej swój sklepik na kolejne pokolenia, Orsoli.  Dzieje bohaterki i  związanych z nią postaci (rodziny, nabywcy koralików, czarnoskórego gondoliera) to jedna oś, historia samego miasta: druga. Dzięki temu, że bohaterowie starzeją się wolno, nie występuje następstwo pokoleń, które wymagałoby  tworzenia kolejnych postaci, możemy skupić się na zmianach  w życiu Orosli, związanych ze zmianami w samej Wenecji. Bo zaczynamy od miasta będącego perłą  Morza Śródziemnego, ważnym punktem na szlakach handlowym, oknem na świat, które z czasem zmienia się.  Kolejne wydarzania: epidemie, wojny napoleońskie, rozwój kolei i turystyki, wojny światowe, powodzie, pandemia….to wszystko znajduje swoje miejsce na kartach powieści i miesza w życiu bohaterów. Wraz z wydarzeniami pojawiają się historyczne postaci: Casanova, Józefina żona Napoleona, ekstrawagancka markiza Casati, wszyscy mniej czy bardziej zainteresowali szkłem i związani z Orsolą.
"Mistrzyni szkła" to kolejny tytuł autorki "Dziewczyny z perłą" i  "Dziewczyny z muszlą", w którym na pierwszy plan wychodzi kobiece pragnienie rozwoju, życia na własny rachunek. Do tego ciekawe tło historyczne oraz bardzo intrygujące opisy pracy ze szkłem i tworzenia się marki szkła z Murano. Historie Wenecji i Orsoli  przechodzą płynnie i w bardzo dobrych proporcjach. Opowieść płynie wartko, bohaterowie dzięki życiu ponad czasem mają szansę przekonać do siebie czytelników, a Orsola staje się mimowolnie duszą Wenecji, z jej blaskami, ranami, współczesnym obawami.  Bardzo dobra rzecz na chwilę z zajmującą opowieścią, która inspiruje też do poszukiwania informacji o historii i szkle. Na wakacje - idealna!  
 Za książkę dziękuję Wydawnictwu. Współpraca barterowa.  
 Tracy Chevalier, "Mistrzyni szkła". Przeł. Krzysztof Puławski.  Wyd. Świat Książki. Warszawa 2025.  

wtorek, 1 lipca 2025

"Callas, moja rywalka" żyłam sztuka, żyłam zazdrością

 

Carlotta Berlumi była rówieśniczką Callas, śpiewaczką, której kariera nie była możliwa przez nieczyste zagrania Marii.  Tyle tylko, że... nigdy nie istniała! 

Schmitt przedstawia losy fikcyjnej rywalki Callas, snuje historię o życiu nieszczęśliwym, niespełnionym, zakończonym pośmiertnym trumfem tej, w której cieniu bohaterka była cały czas. Parafrazując arię Toski, Carlotta mogła śpiewać: żyłam sztuką, żyłam zazdrością.  

Autor gra stereotypami: primadonna jest kapryśna i egocentryczna; garderobiana plotkuje, a krytyk stawia kontrowersyjne tezy tylko po to, by mówiono o jego artykułach. Na 125 stronach takie uproszczenie nie nie wadzi, bo szybko poznajemy świat, w który wchodzimy i w tym momencie zaczynają grać bardziej subtelne tony. 
Gra historia kobiety przekonanej o własnej wyjątkowości, która nie widzi zmieniającego się świata i winą za niepowodzenia obarcza osoby trzecie.  Carlotta Berlumi mogła ćwiczyć, mieć pomysł na siebie, być konsekwentna, ale o ile prościej odpowiedzialność za brak spektakularnej kariery zrzucić na Marię, wyzywać ją od fatalnych śpiewaczek i nawet śmierć rywalki traktować jako widowisko. Jednak i w niej pojawi się pęknięcie, gdy zobaczy Callas na scenie. Czy doceni? Berlumi to typowa diva, która starzejąc się lekko skręca w stronę Normy Desmont, czekającej całe życie na to, by ją ktoś rozpoznał, zwłaszcza, gdy stoi na własnym bulwarze zachodzącego słońca.
 
Historia Schmitta nie jest opowieścią o Callas, ale autor pięknie ukazuje na czym polegało nowatorstwo Greczynki w świecie opery. Gdy Carlotta burzy się, że opera przestaje być świętem wirtuozowskiej koloratury, śpiewanej zawsze tak samo i w tych samach kostiumach, Maria budzi w słuchaczach emocje, współczucie i zachwyt, prezentując postać, a nie tylko nuty. Jeśli ktoś nie interesował się nigdy operą i tym, kim była dla niej Callas, Schmitt tłumaczy jej fenomen z wyczuciem i lekkością.Czy znajomość biografii Callas  jest ważna w kontekście tej lektury? Na pewno  pozwoli lepiej wyłapać niuanse charakterologiczne Carlotty, ale dla samej fabuły nie jest konieczna.

Emocje, zazdrość, płynne przechodzenie z przeszłości do teraźniejszości, życie wspomnieniami, obsesja. Różne odbiory muzyki i sposoby jej rozumienia. Schmitt pokazuje, że jest specjalistą od krótkich, ale skondensowanych opowieści i kobiecych portretów. Jakaś Carlotta mogła istnieć. Dziś, w świecie socjal mediów jej obsesje mogłyby się karmić szybciej i mocniej. Może właśnie teraz kolejna  Carlotta wini kogoś za swoje nienudne życie... 


 W bonusie dwie uwagi redakcyjne, bo pewnie książka będzie miała wznowienia. Turandot, chińska księżniczka z opery Pucciniego na podstawie baśnie Gozziego była kobietą! Dlatego na s. 43 powinno być: śpiewała "Turandot" (nie "Turandota"!).  Faktem jest, że Callas ze względu na krótkowzroczność liczyła kroki na scenie i obawiała się upadku do kanału orkiestrowego. Kanału, nie fosy jak na s.50 . Chociaż po francusku rzeczywiście mamy fosę (sprawdziłam, poszukując źródła pomyłki).
 
 Za książkę dziękuje wydawnictwu. Współpraca barterowa.   
 
Éric-Emmanuel Schmitt, Callas, moja rywalka. Przeł. Adriana Celińska Wyd. Znak. Literanova. Kraków 2025.