Wydawanie książek. Tylko biznes czy coś jeszcze?
Takie pytanie naszło mnie podczas lektury „Andromedy”, książki o dwóch osobach pracujących w wydawnictwie. Ona, Sophie, stażystka dzięki pewnej wyrażonej wprost opinii zyskuje posadę i zaczyna pracować przy jednej z ważniejszych szwedzkich serii literackich Andromedzie. On, Gunnar, redaktor, człowiek, który dzięki książkom zmienił swoje życie i status, zaczyna, widząc z dziewczyną wspólnotę doświadczeń, być jej Pigmalionem. To nie jest historia romansu, to historia specyficznej relacji. Snuta przez dwie osoby i dwóch perspektyw opowieść o dojrzewaniu do życia. I do książek.
I właśnie książki, narzędzia zmiany życia, awansu społecznego, przykuły moją uwagę. Stary wydawca wierzy w moc literatury, w szukanie talentów i tworzenie serii pięknych książek. Mierzi go patrzenie na literaturę jak na towar, opinie księgowych, które stają się tak samo ważne, jeśli nie ważniejsze, przy wybieraniu tekstów, co głosy redakcji. Ona na początku też jest bezkompromisowa, szuka w literaturze nowego smaku (tak, jak w winie, które uczy ją pić Gunnar). Angażuje się, jest gotowa po nocach przeredagowywać książkę, by ta była jeszcze lepsza niż autorska wersja. Ale w pewnym momencie następuje zmiana myślenia, zmiana u steru. Kalkulator zwiększa siłę perswazji.
Czytam tę książkę też trochę jako opowieść o idealistach, którzy zderzają się z rynkiem. O pewnym posłannictwie literatury w kontrze do ulegania prawom rynku. O tych, którzy trwają przy swoim zdaniu i tych, co widzą zmiany. I o zmianie pokoleń.
Na rynku książki jest wiele miejsca. Jednak to wolny rynek, ma prawa popytu i podaży. Ważne są proporcje. Ciekawie było zajrzeć za kulisy, choć nie była to bardzo krzepiąca i napawająca nadzieją wizyta.
A sama książka? Czytałam z zainteresowaniem, ale nie przeleciała świetlistym meteorytem przez mój czytelniczy nieboskłon.
Terese Bohman, "Andromeda". Przeł. Justyna Czechowska. Wyd. Pauza. Warszawa 2023.