czwartek, 28 grudnia 2017

CYNAMONY 2017

Znowu minął rok... I znowu był to rok pełen książek, chociaż (wstyd przyznać!) nie o wszystkich dobrych udało mi się napisać. Były książki nowiutkie i nadganianie zaległości, więc siłą rzeczy w zestawieniu znajdą się nie tylko te pozycje, które w dacie wydania  mają 2017.  Nie ma co przedłużać.
Oto CYNAMONY 2017!

Popularnie a naukowo: Książka popularno-naukowa, którą czyta się jak powieść. I bohaterka z życiorysem, którym można obdzielić kilka  zwykłych kobiet. Ale Iłła nie była zwykłą kobietą. "Iłła"

Żeby sobie ułatwić wybór spośród książek dla dzieci, dorzucam podkategorię popularnie a naukowo dla dzieci. I bezapelacyjnie wygrywa  świetnie zilustrowana i porywająca "Rzeka czasu"

Kryminal tango W roku, w którym czytałam Fandorina, wybór może być tylko jeden "Planeta woda". I choć w mijającym roku czytałam też serię o Pelagii i "Bruderszaft ze śmiercią", Erast Pietrowicz zgrania całą pulę.  Ale po piętach depcze mu elegancka i krakowska profesorowa Szczupaczyńska "Rozdarta zasłona".

Bo bywam dzieckiem  Dowód na to, że kontynuacje nie muszą być skazane na porażkę, jeśli biorą się za nie ludzie, którzy czują klimat Stumilowego Lasu, czyli  "Nowe przygody Kubusia Puchatka"
I, skoro o dowodach mowa, potwierdzenie tezy, że David Walliams pisze rewelacyjne książki dla młodego czytelnika. "Wielką ucieczką dziadka" pokazuje, że historia nie jest nudna, a więzi rodzinne to coś, czego nie zniszczy ani choroba, ani staroż, ani nawet  bezlitośni dorośli.
Dziecięcych świetnych książek było sporo- polonistyczne serce radowało się dowcipną, lingwistyczną i świetnie ilustrowaną książką o tajemniczym słowie "Aciumpa"

Audiobuk: Słuchowisko w najlepszym stylu, obsadzie i realizacji. "Król Lear".
Warto też wspomnieć o audiobuku, który mi umknął w recenzjach, a umknąć nie powinien- "Sońka" Ignacego Karpowicza. 

Obyczajowe Książka-cegła, bardzo ciekawa, ukazująca historię Londynu i tygla wokół Tamizy: "Londyn" (Teraz w księgarniach pyszni się "Rosja" -jak dorwę i przeczytam, na pewno uprzejmie o tym doniosę). 
Skoro już o Londynie mowa, to jeszcze  jedna książka angielska, o wojnie, kobietach i sile muzykowania: "Chórzystki"
Obyczajówka, która nie jest typowym czytadłem, książka o chorobie, mierzeniu się z własnymi ograniczeniami, a przy tym napisana lekko i dowcipnie. Po lekturze "Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze" coś zostaje...

Lekkie, łatwe i czytane przez cały rok, bo i na przednówki i latem, i zimą to trylogia, która w grudniu, za sprawą "Magicznego wieczoru" zmieniała się w tetralogię. Saga "Czary codzienności", o której było tu  a także tu .
Warta wspomnienia jest też niebywale francuska, absurdalna i zaskakująca książka, w której wszystko może się zdarzyć, czyli  "O dziewczynce,która połknęła chmurę..."

Muzyczne inspiracje, a zwłaszcza inspiracje baletowe były zasługą "Bogini tańca", świetnej książki o Niżyńskiej i przemianach nie tylko artystycznego świata.

Było oczywiście kilka książek, które nie zachwyciły,  oraz kilka, które porzuciłam bez żalu.  Powoli pozbywam się przymusu kończenia książek... może statystyki przeczytanych tomów są trochę niższe, ale czasu na to, co naprawdę ciekawe znacznie więcej.

I jeszcze jedna rzecz: wydarzenie roku. Bez wątpienia był nim sierpniowy kongres IFLA. Jeśli gdzieś można było poczuć, że bibliotekarze mają siłę, to właśnie latem we Wrocławiu! 

Oby nowy rok przyniósł kolejne zachwyty i odkrycia. Czytelnicze i nie tylko! 



środa, 27 grudnia 2017

"Bogini tańca" artystka, nie siostra

O ile o Wacławie Niżyńskim słyszało wielu (jest bohaterem sztuk teatralnych, książek, opublikowano jego pamiętniki), o tyle Bronisława Niżyńska jest prawie nieznana. A przecież jej kariera tancerki i choreografki trwała dłużej niż świetność Wacława. Jednak- na to autorka książki zwraca uwagę-to dzięki TEMU Niżyńskiemu, Bronia stała się TĄ Niżyńską- Niżyńską siostrą boga tańca, ale i Niżyńską zmieniającą oblicze baletu.

Ewa Stachniak napisała książkę po angielską i zatytułowała ją "Wybrana". Wybrana to rola, którą Niżyński wymyślił specjalnie dla siostry, a której Bronia ze względu na ciążę nie mogła zatańczyć. Jak potoczyłaby się jej kariera gdyby tańczyła w "Święcie wiosny" nie wiadomo, jednak  nie ze względu na nazwisko, ale talent, pracowitość i wiarę w idee brata stała się Niżyńska jedną z najbardziej znanych choreografek i pedagogów tańca. Autorka książki bardzo ciekawie opisuje jak dziewczyna, wychowana w rodzinie tancerzy, od dziecka szkolona na baletnicę zaczyna szukać nowej drogi artystycznego rozwoju i nie chce być tylko baletnicą, ale aż tancerką. Stachniak pokazuje jak zmiany w klasycznym pojmowaniu baletu, tak zakorzenionego w kulturze Rosji, łączyły się z ruchami awangardy początków XX wieku. Taniec miał przestać być efektowną opowiastką, a stać się dziełem sztuki przekazującym emocje, pokazującym nie tyle piękno tańca, co jego szczerość przekazu. Rozmowom, buntom, swoistej filozofii tańca poświęca autorka sporo miejsca, co pozwala jeszcze lepiej osadzić Bronię Niżyńską w jej epoce. Była bowiem reformatorką, kobietą, która zmieniała taniec, uczyła swoich wychowanków myślenia, a nie tylko powtarzania pięknych gestów. Była  artystką. Ale też kobietą, żoną, matką. Żoną zdradzaną, matką przeżywającą śmierć dziecka. Była siostrą człowieka o wielkiej wrażliwości, który  najpierw swoją techniką, a potem nowatorskim podejściem choreografii do zyskał miano boga tańca. Trudno nie pisać o Wacławie, który od dziecka miał na Bronię wielki wpływ, jednak autorka książki nie robi z choroby psychicznej Niżyńskiego tabu-emocje z nim związane wyciszają się, tym bardziej, że wtedy, gdy choroba zaczyna się pogłębiać, Bronisława jest już samodzielną artystką. Ewa Stachnika wybrała na swoją bohaterkę właśnie Niżyńską i trzyma się jej w roli pierwszoplanowej- Wacław (postać tragiczna i złożona), nie kradnie siostrze show.  Bronia była także córką. Więź łącząca Bronisławę z Mamusią to jeden z ciekawszych opisów tej niełatwej relacji- czasem związanej z buntem, czasem z wielką troską, zawsze mocnej i stanowiącej ważny element życia.

"Bogini tańca" to beletryzowana biografia niezwykłej kobiety i artystki. Siostry wielkiego Niżyńskiego i kontynuatorki jego wizji teatru tańca. Opowieść o zmieniających się czasach: rewolucji, wojnie, o przełomie wieków i epok i o tym, jak te zmiany przekładały się na sztukę. Igor Strawiński, Isadora Duncan, Fiodor Szalapin (pierwsze platoniczna miłość Broni), Petersburg, Monte Carlo, Warszawa, Kijów... Ludzie, miasta, sceny, salony i pokoiki. Wielkie sukcesy i tragedie. A to wszystko opisane na podstawie autentycznych pamiętników Broni i książek dokumentujących tamten świat. Opisane w pierwszej osobie. W tle specyficzne środowisko baletu i tancerzy- pozorna lekkość okupiona potem, krwią i zmęczeniem, rewolucyjne podejście do choreografii narażone na gwizdy i skandal, życie bez stałego miejsca i codzienność, w której wszystko kręci się (nomen omen) wokół tańca.  Bardzo ciekawa i dobrze napisana książka, na jaką się Bronia Niżyńska zasłużyła.

Ewa Stachniak. "Bogini tańca". Przeł.Nina Dzierżawska. Wyd. Znak Literanova. Kraków 2017. 





wtorek, 19 grudnia 2017

"Hurra są święta" krzyczą zwierzęta

Prosiak Rufus szczęśliwie unika przerobienia na świąteczną szynkę.  Musi radzić sobie sam i musi też przekonać się, że wbrew temu, co słyszał od starszych świń, święta to nie jest czas śmierci. Na jego drodze staje kotka, a potem, w domu, który przejmują we władania spotyka jeszcze myszy. I będzie jeszcze pani dzik... I masa innych stworzeń! Zwierzęta zaczynają gospodarować w domu i przygotowywać się do świąt. Pomocą służy im książka. Przez 24 rozdziały Rufus nie tylko zrozumie, o co chodzi w Bożym Narodzeniu, ale także pofilozofuje na temat pragnienia bliskości, walki z przyzwyczajeniem, istoty bycia człowiekiem i roli pieniądza.

 Ta książka to rodzaj kalendarza adwentowego, w którym każdy rozdział czyta się grudniowego dnia, aby razem z bohaterami przegotować się do świąt. Niektóre przygody, rozmyślania i rozmowy Rufusa i spółki są dość poważne, inna zabawne. Słowem: życiowe!  Sympatyczna grupa zwierzaków przywodzi na myśl  klasycznych Muzykantów z Bremy- nie tylko przez pomysł zarabiania muzykowaniem, ale przede wszystkim przez umiejętność współdziałania. I wspólny dom. Książka świąteczna, ale ( i to bardzo ważne!) nie lukrowana, czasem zabawna, często niespieszna. Idealna na grudniowe wieczory i poznawania kolejnych przygód zwierzyńca. I na pewno po ostatnim rozdziale krzykniemy z bohaterami : Hurra, są święta!

Ulf Nilsson, "Hurra są święta". Przeł. Marta Wallin. Wyd. Zakamarki. Poznań 2017 

piątek, 8 grudnia 2017

"Magiczny wieczór"- świąteczne postscriptum


Akcja trylogii Agnieszki Krawczyk „Czary codzienności” toczyła się  latem i była pełna słońca i ciepała. Autorka mówiła, że żegna Zmysłowo i swoje bohaterki, ale na szczęście kobieta zmienną jest i dlatego w prezencie świątecznym pojawił się „Magiczny wieczór”. Myliłby się ktoś, kto uważa, że to tylko okolicznościowe  wrabianie wierszówki. Nie, to kolejne książka, dopowiadająca kilka wątków i wprowadzająca nowe postaci, dzięki czemu znów można  przyjemnie rozgościć się w miasteczku, w którym czas płynie nieco inaczej. A zimą jeszcze bardziej zwalnia, bo co tu robić…  I choć „siostry z pokręconym DNA” dostrzegają, że zimą ich herbaciarnia ma znacznie miej klientów i wszystko robi się bardziej senne, to wcale nie znaczy, że w Zamysłowie powieją nudą.
Z jednej strony przygotowania do ślubu Danieli, z drugiej poszukiwanie kota, z trzeciej pomysł nowych inwestycji, z czwartej przybycie nowej nauczycielki, która sprawi, że  dziewczyny zyskają nowa bratnią (czy raczej siostrzaną duszę), a pewien twardy facet nauczy się kochać. I choć mogło się wydawać, że pewne sprawy, a zwłaszcza kwestie sercowe starszych sióstr zostały już przyklepane, to w tym tomie relacje najstarszej  Agaty robią się mniej baśniowe, a bardziej życiowe. Bo o ile trzy poprzednie książki pokazywały rodzące się uczucie i przezwyciężanie przeszkód, teraz mamy do czynienia z codziennymi sprawami ludzi, którzy mimo prawie tysiąca stron wcześniejszych perypetii jeszcze nie powiedzieli sobie wszystkiego. A  szczerość jest podstawą wszystkich związków, o czym przekonują się bohaterowie. Ten wątek- wahań, niewypowiedzianych obaw- dodaje książęce autentyczności. Wiele wnosi też nowa postać nauczycielki, która  ciekawie kontrastuje z przebojowymi i rozsądnymi siostrami, otwierając im oczy na inne sposoby oglądu rzeczywistości.

 Agnieszka Krawczyk znów opowiada o emocjach: o trudności kochania,  zagubieniu, zdominowaniu, wychodzeniu ze skorupy  i stawianiu się samo stanowiącą  o sobie kobietą. Opowiada też o  tym, co się dzieję, gdy ktoś wypada z kołowrotka, w którym niczym chomik biegał i budował karierę- do Zmysłowa wraca bowiem gwiazda filmowa Lora Hagen. Mamy starych i nowych znajomych, trochę humoru i  dużo optymizmu, bo nawet przy poważnych rozmowach i decyzjach bohaterów towarzyszy nam nadzieja na szczęśliwe zakończenie.    
 A jeśli dodamy do tego przygotowania do Bożego Narodzenia  i śnieg (w nieliterackim świecie częściej obecny na Wielkanoc niż Boże Narodzenie)  mamy idealną książkę na przedświąteczny czas.  Przytulną, sympatyczną, taką, która pozwoli na moment zwolnić w codziennej bieganinie.    

„Magiczny wieczór” jest  ostatecznym zamknięciem serii o Zamysłowie i znacznie lepiej jest go czytać po wcześniejszej lekturze „Czarów codzienności”. Autorka co prawda w podziwu godnym skrócie streszcza perypetie bohaterów, ale mimo wszystko dopiero czytanie całości pozwala na docenienie rozwoju postacią Halickiego albo humorystycznych wtrętów dr Wilka o Agacie Christie. Czyli jeśli  dawać „Magiczny wieczór” w prezencie, to w pakiecie z poprzednimi częściami. I wtedy obdarowana ma gwarancję all inclusive w  Zmysłowie!


Agnieszka Krawczyk, "Magiczny  wieczór". Wyd. Filia. Poznań 2017
 I, ponieważ w tym roku polubiłam się z siostrami, mam jedną radę- wigilijny kompot z suszu, aby przeszedł smakiem owoców, przypraw i miodu, powinien postać przynajmniej tydzień.  Gotowanie go w rano wigilię może sprawdzić się tylko wtedy, gdy przy stole siądą ludzie tak zakochani w kucharkach, że nie zwrócą uwagi na kompot ;)

Poprzednie tomy:
"Siostry", "Przyjaciele i rywale" "Słoneczna przystań"

niedziela, 3 grudnia 2017

"Hotel Pod Jemiołą" jak zwykle u Evansa


Evans jest jednym z najchętniej czytanych amerykańskich autorów i każdy czytelnik wie, czego się może spodziewać  po jego książkach. Są to krzepiące opowieści z nieodłącznym dobrym zakończeniem, które czyta się błyskawicznie,  przyjmując na wejściu, że są to zwykle opowieści dość nieprawdopodobne.  Evans szczególnym sentymentem darzy Boże Narodzenie i bardzo wiele  jego książek dzieje się właśnie w tym czasie. Tak samo jest w przypadku „Hotelu Pod Kemiołą”. Ale jest coś, co odróżnia tę książkę od innych.  Otóż historia częściowo toczy się w podczas konferencji dla autorów romansów i to właśnie wgląd do  świata pisarzy  jest tym, co najbardziej zachęciło mnie do sięgnięcia po tę książkę.  Autor opisuje pisarzy z różnym dorobkiem, tych, którzy są wydawania i znani oraz tych, którzy od lat dobrze się zapowiadają. Odrobinę humoru do opowieści wnosi sekcja romansów paranormalnych, gdy uczestnicy zastanawiają się nad tym kto lepiej całuje- wampir czy wilkołak.  

Evans słowami bohaterów opowiada  też jak powinna być pisana  powieść. I trzeba przyznać, że stosuje się do tych rad, a nawet momentami trochę przesadza.  Bohaterką książki jest Kim, dziewczyna, która marzy o zastaniu pisarką i dzięki ojcu trafia na seminarium dla autorów romansów. Jedzie tam z rękopisem swojej  powieści (pod wiele mówiącym czytelnikom Evansa tytułem „Obietnica pod jemiołą”) i daje ją do przeczytania swojemu pisarskiemu koledze. Ten udziela jej wielu rad, które dziewczyna odbiera  jako krytykę i postanawia przerwać znajomość…  Sprawa romansowa oczywiście skończy się szczęśliwe (bo na to liczą czytelnicy).  A sama Kim? Jej pisarski mentor tłumaczy, że bohater powinien mieć tajemnicę,  że  „trup w szafie” sprawi, że postać stanie się bardziej autentyczna.  Kim ma całe stado trupów w szafie- jest córką samobójczyni z depresją,  dwukrotnie porzuconą przez narzeczonych rozwódką, a na dodatek dowiaduje się, że jej ukochany ojciec choruje na raka jelita grubego…  Czy to nagromadzenie tragedii czyni  Kim bardziej autentyczną?  W moich oczach nie.  Jej naiwność w zderzeniu z tyloma doświadczeniami mocno kuje w oczy, które momentami bolą od nadmiernego nimi przewracania.  (Nie kupuję tego, że  dziewczyna po dość smutnych  doświadczeniach z facetami, wsiada z pierwszym lepszym pisarzem do samolotu i urywa się z konferencji, na którą ostatnie pieniądze wydał jej umierający  ojciec. I że nie domyśla się, że  owy pierwszy lepszy pisarz nie jest wcale taki pierwszy lepszy, skoro ma kasę na prywatne samoloty, noclegi w najlepszych hotelach i zakupy u Tiffany’ego…)   Wśród rad dotyczących pisania powieści zabrakło tej o zachowaniu proporcji.  Bohaterowie mogą być albo trzpiotowatymi panienkami, których jedynym problemem jest nie dość dobry narzeczony, albo pokiereszowanymi Hiobami ze zmarłymi małżonkami, rozwodami, chorobami i pracoholizmem.  Zero stanów pośrednich, które mimo wszystko w przyrodzie występują najczęściej.  Pisarski kolega udziela też Kim rady by krwawiła  pisząc powieść… Z jednej strony krew, z drugiej lukier.  Bo  Evans nie byłby sobą, gdyby nie włączył w powieść elementów  świątecznej otoczki w postaci pełnego iluminacji Nowego Jorku i radosnego, świątecznego miasteczka Betlejem w USA.   I jest jeszcze pewien tajemniczy pisarz, który dość szybko przestaje być tajemniczy. 

  To jest książka, którą, jak wszystkie powieści Evansa, czyta się błyskawicznie- język jest prosty, bohaterowie  dość  typowi (i to mimo  swoich skrajności), a wydarzenia przewidywalne. Czytamy szybko, aby się przekonać, czy na pewno mamy rację, bo może  Evans nas zaskoczy…  Nie zaskakuje.   Jednak ta książka nie ma być czymś, co zadziwia i zmienia bieg historii literatury. To  czasoumilacz świąteczny, a przy tym też porcja krzepiących rad o sile wiary w marzenia, nadziei na lepsze jutro oraz mocy, jaką daje  pogodzenie się z przeszłością.   Bo u Evansa, pokiereszowana przez życie dziewczyna  spełnia marzenia o szczęściu, miłości i sukcesie. I  ma szansę stać się „tak wielką pisarką jak  Nora Roberts”.  Bo u Evansa liczy się nastrój i to granicząca z pewnością wiara w szczęśliwe zakończenie. Tak potrzebna nie tylko w okresie świąt.  

Richard Paul Evans, "Hotel Pod Jemiołą". Przeł. Hanna de Broekere. Wyd. Znak. Kraków 2017.

niedziela, 26 listopada 2017

"Iłła" opowieść i osobowość



Powiedzieć, że Iłłakowiczówna była niezwykłą osobowością to banał. Ale jak inaczej nazwać kogoś, kogo długie życie przypadło na zmiany nie tylko histeryczne,  polityczne i obyczajowe, ale także kolejne epoki artystyczne. Jak inaczej  nazwać osobę, która choć była ceniona przez wielu krytyków i pisarzy oraz odznaczana wieloma nagrodami literackimi, uważała się przede wszystkim za urzędniczkę? I jak inaczej mówić o kimś, kto w swoim życiu był bywalczynią międzynawowych rautów i  emigrantką skazana na łaskę obcokrajowców.  Jak wreszcie mówić o kobiecie, która uznała, że małżeństwo i macierzyństwo nie jest jej drogą i świadomie wybrała życie w pojedynkę w czasach, gdy rola kobiet w dużej mierze sprowadzana była do żony i matki.

  Książka Joanny Kuciel-Frydryszak  to historia pokazująca długie życie i złożona osobowość Iłły. Spotkamy tu i siostrę miłosierdzia z frontu wielkiej wojny  i  damę, która odbywała podróż po Europie, wygłaszając odczyty o marszałku Piłsudskim, mającą w torebce kwiat, gdyby kreacja wymagała szybkiej transformacji. Spotkamy też autorkę prowadzącą spory z redaktorami, albo  autorkę będącą  adresatką  polemiki młodego poznańskiego polonisty (Barańczak się nazywał…). Jest młoda poetka debiutująca "Jabłoniami", jest autorka uznana, czytana przez Żeromskiego i Tuwima, jest tłumaczka złoszcząca się na Annę Karenin (nie Kareninę!), jest wreszcie staruszka, która w swoim mieszkaniu przy ul. Gajowej przyjmuje doktorat honoris causa uniwersytetu w Poznaniu.   W tle opowieści pojawia się Wilno, Petersburg, Warszaw, Gruzja, Poznań… Przemykają  Piłsudski, Pawlikowska-Jasnorzewska, Wierzyński,  Kulmowa.  

  Kuciel-Frydryszak odmalowuje zmieniające się realia i świat, który ciągle się przekształca, a Iłła musi się przystosować. Autorka książki mówiła na spotkaniu autorskim w Bibliotece Raczyńskich, że bardzo ceni pokorę pisarki- rzeczywiście, w opowieści poznajemy dziewczynę, pannę, kobietę, która potrafi się dostosować do tego, co ją otacza i znosić wszelkie niedogodności  losu bez „packania się” ze sobą.   I choć to podejście do życia mogło być powodem odbierania Iłły jako kobiety zbyt pryncypalnej, szorstkiej i  zdystansowanej, na pewno pomogło jej w przetrwania tylu historycznych i politycznych zawirowań. A Iłła jest bez wątpienia osobowością wartą poznania. Książka Joanny Kuciel-Frydryszak może być ciekawą lekturą i dla tych, którzy Iłłę chcą poznać i dla tych, którzy znają jej życie i twórczość. Autorka nadaje książce podtytuł "Opowieść o Kazimirze Iłłakowiczównie" i rzeczywiście narracja snuje się wartko, a biografię czyta się momentami jak powieść. Kuciel-Frydruszak ma niewątpliwy talent narracyjny i umiejętność łączenia swojej opowieści z materiałami źródłowym  (listy, rozmowy, cytat) i utworami samej Iłłakowiczówny. I to połączanie mnie najbardziej urzekło- choć dziś próbuje się tworzyć biografie artystów w oderwaniu od ich dzieła, jest to dla mnie sztuczne i pozbawione sensu. Tu Iłłakowiczówna funkcjonuje jako osoba, postać historyczna, ale także pisarka i  te momenty, gdy mówi za nią jej poezja, doskonale wybrzmiewają w całej historii.  Dzięki temu opowieść jest pełna.  Kuciel-Frydryszak zasługuje na pochwałę także za rzetelność swojej książki- bibliografia może stanowić punkt wyjścia do kolejnych etapów lekturowych przygód z Iłłą. Poza tym, choć w życiu Iłłakowiczówny jest kilka wątków nie tyle skandalicznych, co tajemniczych, autorka książki nie bawi się w dziennikarza tropiącego sensację i nie wysnuwa zbyt daleko idących wniosków, na które nie ma dowodów.  "Iłła" to opowieść biograficzna, jakie chce się czytać- dobrze napisana, pełna faktów, cytatów i wątków historycznych. Taka, na jaką Iłłakowiczówna zasługuje.


Joanny Kuciel-Frydryszak, "Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie."  Wyd. Marginesy. Warszawa 2017.





niedziela, 19 listopada 2017

"Sekeretne życie drzew" , las był i będzie

Książki przyrodnicze wyrastają jak grzyby po deszczu. Pojawiają się historie o ptakach, drzewach, puszczach, zwierzętach... I bardzo dobrze! Ta moda na przyrodę i popularnonaukowe odkrywanie jej tajemnic przemawia do mnie dużo bardziej niż moda na powieści o wampirach albo różnego typu Szarakach. "Sekretne życie drzew" było jedną z pierwszych książek, które wdarły się na listy bestsellerów i udowodniły, że  świat przyrody to tajemnice, które każdy z nas powinien poznać.  Autorem tej oraz kolejnych książek (m.in. "Duchowego życia zwierząt", które mam w wersji książkowej) jest niemiecki leśnik z długim stażem. A przede wszystkim prawdziwy przyrodnik! Jego gawędy o drzewach są na tyle krótkie by nie zmęczyć czytelnika namiarem przekazywanych informacji, a jednocześnie są opowiedziane  prosto i ciekawie. Świat drzew- dość wydawałby się statyczny, okrywa tajemnice języka drzew, współzawodnictwa między różnymi gatunkami oraz roli innych zwierząt-w tym człowieka, w odwiecznej historii lasu.  

Wohlleben nie koncentruje się tylko na pradawnych lasach, których już w Europie niewiele zostało, pisze o "dzieciach ulicy", czyli drzewach w parkach albo na osiedlach. O gatunkach, które pojawiają się w pewnych szerokościach geograficznych przypadkiem i zostają tam, robiąc  zamieszanie w odwiecznym ekosystemie. Jest więc o pradawnych środkowoeuropejskich dębach i bukach oraz napływowych daglezjach. I o barszczy kaukaskim (czyli roślince, która  zawsze latem pojawia się w wiadomościach jako  zło wcielone). Opowieści niemieckiego leśnika są o tyle ciekawe, że lasy niemieckie są bliskie polskim. I to,co on nazywa "moim" jest też spotykane u nas.  I ta lektura rzeczywiście trochę zmienia spojrzenie na przyrodę- zaczęłam np.  wnikliwiej przyglądać się rozczepionym pniom i patrzeć, czy to rozszczepienie ma kształt litery U czy V... W codziennym zabieganiu i cywilizacyjnym pędzie takie zwrócenie uwagi na świat przyrody jest bardzo cenne. Bo nie było nas, a był las! 

Książki wysłuchałam i w tym wypadku audiobuka średnio polecam.Lektor, choć z  przyjemnym  głosem, ma dość wyraźny seplen, co w zbitkach typu "korzenie drzew"  mnie  drażniło. I nie wiem, czy winą lektora, czy tłumacza jest biotyp występujący zamiast biotopu.Jedna głoska, a od razu inny sens. A humanista (z rodziny pełnej przyrodników) to,niestety, usłyszy... Idę do lasu cieszyć się życiem!  A kto jest ciekaw książki może skorzystać z dostępu do niej w ramach akcji CZYTAJ.PL
Peter Wohlleben, "Sekretne życie drzew".  Przeł. Ewa Kochanowska. Biblioteka Akustyczna/ Wyd. Otwarte. 2016. Lektor: Stanisław Biczysko

niedziela, 12 listopada 2017

"Zbrodnia nie przystoi damie". Śledztwo tak!

Lata 30.XX wieku, angielska pensja dla panien i morderstwo. Prawie jak  u Christie w jej "Kocie wśród gołębi", ale jednak z innej perspektywy i dla innego odbiorcy. Pierwszy tom cyklu "Zbrodnia niezbyt elegancka" jest kryminałem dla młodszej młodzieży, prezentującym czytelnikowi czym jest kryminał retro. Próżno szuka tu maili, telefonów, pościgów szybkimi samochodami, ale to absolutnie nie jest zarzut- to konwencja, którą młody czytelnik może kupić. Ja kupiłam.

 Narratorka Hazel i jej przyjaciółka, założycielka i prezes Towarzystwa Detektywistycznego muszą opierać się tylko na swoich domysłach, obserwacjach i  zebranych dowodach. Nie tylko zbrodnia, ale i śledztwo w starym stylu. A śledztwo tym trudniejsze, że prowadzące je dziewczyny poza śledzeniem nauczycieli i rozmyślaniem nad motywem, muszą uczestniczyć w zwykłym życiu szkoły. A nie tak łatwo jest szukać mordercy panny Bell, gdy czekają zadania z łaciny... Poza tym ta zbrodnia,jak każda ważna i godna udokumentowania, nie jest jednoznaczna i w momencie, gdy coś wydaje się oczywiste, okazuje się, że to tylko początek nowego ciągu zdarzeń... Czyli mamy to do czynienia z typową konstrukcją kryminału i to konstrukcją, która pozwala czytelnikowi szukać rozwiązania razem z bohaterkami. Czy młody czytelnik rozwinie swoje szare komórki, czytając sprawozdania Towarzystwa? Liczę na to! Poza zbrodnią mamy tu do czynienia też z opowieścią o grupie dziewcząt i opisami pewnych typów zachowań. Narratorka, Hazel jest Chinką i w związku z tym musi mierzyć się problemem bycia obcą wśród dość jednorodnej grupy. Ale zaprzyjaźnia się z najpopularniejszą dziewczyną, Daisy- osóbką , która techniki manipulacji ma w małym palcu i, może nawet nieświdomie, odkrywa pewne społeczne mechanizmy...Hazel i Daisy starają się nawiązywać do słynnego duetu Holmes/ Watson, Daisy czyta popularne w latach 30. powieści i usiłuje wzorować się na słynnych detektywach, węsząc dookoła spiski i zbrodnie. A gdy detektywistyczne techniki nie skutkują, umie zaprzyjaźnić się z policjantem. Jednak to inteligencja Hazel i jej lekko humorystyczny sposób opowiadania o wydarzeniach na pensji są tu najważniejsze.  Bardzo sympatyczną książka, z fajnie tworzonym klimatem i dystansem. Nie tylko dla młodzieży!  

Robin Stenens, "Zbrodnia nie przystoi damie". Przeł. Magdalena Korobkiewicz. Wyd. Dwukropek. Warszawa 2017.

niedziela, 29 października 2017

"Noc ognia" noc przypływu

Znamy Schmitta i wiemy, czego można się po nim spodziewać- ładnych zdań, odrobiny filozofii, zazwyczaj niezbyt długich historii. Tym razem jest podobnie, bo "Noc ognia" to niecałe 200 stron o wyprawie międzynarodowej wycieczki na pustynię i objawieniu, jakiego doświadczył bohater. I tu coś, co odróżnia tę książkę od pozostałych, bo bohater ma na imię Eric-Emmanuel i jest młodym absolwentem filozofii. Powieść autobiograficzna? Powieść autentyczna. 
Schmitt opisuje noc na pustyni, gdy odłączony od grupy doświadczył łaski wiary.  Odosobnienie na pustyni (scena prawie biblijna!) pozwoliła mu na przemyślenia, zmiany i  głębokie spojrzenie w głąb samego siebie.  Dzięki tej nocy, jak sam pisze: "moje ciało, moje serce i mój umysł wibrowały jednomyślnie, zamiast ciągnąc każde w swoją stronę".  To opowieść o poznaniu wiary, siebie i mocy modlitwy. Książka przez to inna niż dotychczasowe i najbardziej osobista.  Z jednej strony-przez miejsce akcji i sposób narracji, jest rozbudowaną przypowieścią, z drugiej, jest cały czas charakterystyczną dla Schmitta ciekawie rozpisaną  fabułą.  

"Na pograniczu gorącej wiary
I nieuniknionych zwątpień
Rodzi się poznanie Boga
Który jest jak przypływ o odpływ
Wielkich wód..." Pisał Brandstaetter.   I pisze Schmitt.

Eric-Emmanuel Schmitt, "Noc ognia". Przeł. Łukasz Muller. Wyd. Znak. Kraków 2016.

niedziela, 22 października 2017

"Chórzystki" wiele głosów, jeden chór

Wiele jest książek o kobiecej przyjaźni. "Chórzystki" to powieść o sile kobiet, które razem śpiewają w chórze i próbują przetrwać wojnę. Akcja książki toczy się w roku 1940, w małym miasteczku w hrabstwie Kent. Gdy mężczyźni jadą na wojnę, pastor decyduje się zawiesić próby chóru. Ale wtedy zjawia się ona- panna Trent, pełna zapału i entuzjazmu dyrygentka, która mobilizuje kobiety do założenia chóru żeńskiego. Mimo początkowych obaw okazuje się że próby chóry stają sposobem na to, aby przez chwilę zająć się czymś innym niż wojna i zażyć odrobiny normalności. Kobiety należące do chóru reprezentują różne środowiska- są dwie siostry Kitty i Venetia, córki brygadiera, który trzęsie całym miasteczkiem- młodsza marzy o zostaniu artystką, starsza jest miejscową pięknością, w głowie ma tylko romanse. Do chóry należy też pielęgniarka, której syn zaciągnął się do armii, akuszerka, robiąca szemrane interesy. Próbom przysłuchuje się mała uciekinierka z Czechosłowacji, Silvia. Losy tych kobiet połączą się tajemnicami, intrygami, nieszczęściami i momentami chwały. A każda opowie o nich sama, gdyż "Chórzystki" to powieść rozpisana na listy i pamiętniki głównych bohaterek. 

Autorkę zakonspirowała akcja, którą na początku wojny zainicjowała organizacja Mass Observation- zachęcała ona do prowadzenia dzienników i pamiętników. Część z tych zapisków trafiała potem do gazet, część pozostawała jako świadectwo tamtych dni w domach autorek. Jennifer  Ryan pisząc powieść korzystała z zapisków swojej babci i jej koleżanek. Dzięki pierwszoosobowej narracji lepiej poznajemy motywacje pań, prawdziwe wydarzenia, o których pozostałe tylko plotkują. Możemy lepiej przyjrzeć się rozwojowi Venetii, która z pustej choć pięknej dziewczyny zmienia się w świadomą trudów życia kobietę, poznajemy tajemnicę zamiany noworodków. Widzimy też jak pielęgniarka zaczyna wreszcie żyć i pokazuje swoją siłę i wielkie życiowe doświadczenie. 

"Chórzystki" to powieść momentami zabawna, czasem wzruszająca, czasem przerażająca, powieść, którą świetnie się czyta, a po jej zamknięciu w głowie sporo zostaje do przemyślenia. Powieść o wojnie, zmieniającym się świecie, wystawionych na próbę relacjach rodzinnych i przyjacielskich. To też kolejny głos mówiący, że sztuka i obecność ludzi, których łączą wspólne pasje i doświadczenia daje siłę do walki. Książka, która powinny przeczytać dyrygentki i nauczycielki sztuki, aby po raz kolejny udowodnić sobie jak wielką moc ma nie tylko wspólne muzykowanie, ale także rozwijanie talentów i doświadczenie wspólnoty przy okazji prób i tworzenia.
Jennifer Ryan, "Chórzystki". Przeł. Nina Dzierżawska. Wyd. Czarna Owca. Warszawa 2017.