wtorek, 22 lutego 2022

"Narzeczone Chopina" one i on


 O Chopinie napisano już kilogramy książek. Magda Knedler patrzy jednak na kompozytora oczami kobiet. I mimo tej perspektywy, dalej jest to w dużym stopniu książka właśnie o Fryderyku.

Dziennikarz postanawia poznać relacje "narzeczonych" Chopina.  Z trzema się spotyka, potem czyta wyznanie nieżyjącej.  Mamy więc spisane wspomnienia i trzy monologi wypowiedziane, które mieszczą wszystkie wyznaczniki tej formy- są  emocjonalne, czasem urywane, momentami achronologiczne i dygresyjne. Ale bardzo żywe i prawdopodobne. Autorka, korzystając ze źródeł, pozwala mówić bohaterkom i ich relacje brzmią żywo, realistycznie. Może trochę zabrakło mi dat, które bardziej osadzałby elementy opowieści, ale rozumiem też zamierzenie bardziej gawędziarskiego niż biograficznego tonu. 

Cztery kobiety, pięć życiorysów. Bo czytając relacje narzeczonych poznajemy nie tylko ich losy, wydarzenia z czasów młodości i lat późniejszych, ale mimowolnie poznajemy też losy samego Chopina. I z tych opowieści powstaje bardzo spójny portret geniusza fortepianu. Spójny z wyobrażeniem tych, którzy widzą w nim więcej niż  chorowitość, fortepian i duży nos (jako posiadaczkę podobnego nosa, spłycanie całej osoby do tego elementu w rożnych opisach i charakterystykach trochę mnie bawi). Jest więc Chopin geniuszem, duszą towarzystwa, czasem introwertykiem zamkniętym w świecie swojego tworzenia, jest człowiekiem tęsknot, ale i stanowczych decyzji.  

A kobiety? Łączy je zamiłowanie do sztuki. Konstancja Gładkowska, pierwsza miłość, śpiewaczka (bardzo ciekawy wątek o źle prowadzonym głosie i zmuszaniu naturalnego mezzo do śpiewania sopranem!),  wspominająca swoje zauroczenie Fryckiem, ale i pierwsze kroki na scenie, recenzje. Taki artystyczny start obojga zakochanych. Jest Maria Wodzińska- ziszczenie romantycznego ideału o miłości, podparte raczej wyobrażeniem niż rzeczywistością, bo bogata, dobrze rysująca panna (romantycznie wspominana przez Słowackiego) i geniusz słabego zdrowia.  Jest George Sand- kobieta z krwi i kości, skandalistka, pisarka i matka. Jej opowieść jest tą najbliższą życia, bo jako jedyna po prostu była z Chopinem.To historia dojrzałej kobiety, która o życiu wie więcej niż czasem by chciała. I jeszcze Jane Sterling, często pomijana „wdowa po Chopinie” , towarzyszka, sekretarka, uczennica, „poczciwa Szkotka”, platonicznie wielbiąca mistrza, strzegąca go i pamięci o nim.

Perspektywa prowadzonych narracji- schyłek życia kobiet, pozwala na opowiadanie  historii z dystansu. Ale bez zimnej biograficznej oschłości, tylko z głębi wyjątkowej przestrzeni tworzonej przez wspomnienia i nawarstwiające się z wiekiem refleksje. Dobrze poznać kolejne spojrzenie na Chopina. Jeszcze lepiej poznać kobiety, które przestają być epizodami z biografii geniusza, odzyskują swoje życie, indywidualność, przeszłość i postfryckową, nie zawsze szczęśliwą, przyszłość.   

Magda Knedler. "Narzeczone Chopina". Wyd. Mando. Kraków 2021.

czwartek, 17 lutego 2022

"Mój tata panda" pan da krzepiącą historię!

 

Czy można nauczyć się pisać? A tańczyć? 

Well made play/ pièce bien faite/ sztuka dobrze zrobiona/skrojona- w XIX wiecznym teatrze były zasady wg których można było napisać sztukę, która  spodoba się  widzom i wywoła określone emocje. Elementy takiego przepisu na opowieść znalazłam też historii o tacie pandzie.

Danny ma przerąbane- żona zginęła w wypadku, jedenastoletni syn od tego czasu nie mówi, właściciel mieszkania domaga się spłaty długu, a  Danny traci pracę na budowie. Brak kwalifikacji i perspektyw sprawia, że postanawia zrobić coś szalonego- zaczyna występować w parku w kostiumie pandy. I choć początkowo idzie mu źle, jako panda rozgania towarzystwo dręczące jego syna i chłopiec zaczyna z nim rozmawiać. Z nim, czyli pandą. A potem okazuje się, że jest możliwość sporego zastrzyk gotówki-konkurs dla ulicznych artystów. Tyle że Danny jako tańcząca panda nie ma wielkich szans, bo brak mu umiejętności tanecznych, o czym jasno informuje go Krystal, tancerka erotyczna o złotym sercu i niewyparzonym języku. Ale od czego jest nadzieja, trening i przyjaciele?

Powieść czyta się bardzo szybko (także dzięki krótkim rozdziałom), kibicuje i ojcu, który odnajduje z synem wspólny język i tańczącej pandzie. Jest wzruszenie (relacje rodzinne, wspomnienia zmarłej żony i matki), jest trochę humoru (na mój gust momentami zbyt przaśnego, ale ok, jesteśmy w środowisku robotników, ale nie Downton Abbey), jest wreszcie kilku sympatycznych bohaterów (grajek, który postawił życie ulicznego artysty nad karierę w finansach).  

To jest właśnie taka dobrze zrobiona książka. Autor ukończył kurs pisarski, wydał debiut i mam wrażenie, że to jest powieść pisana zgodnie z regułami pewnej sztuki tworzenia historii. Jest pomysł: beznadzieja sytuacja, pozornie szalone rozwiązanie, wysiłek i emocje. Wydarzenia, bohaterowie, trochę klimatu rodem z  komedii „Goło i wesoło” i „Był sobie chłopiec”. I mamy krzepiącą historię, w której wszystko dobrze się kończy, a tego przecież bardzo potrzebujemy. Powieść nie pozuje na wybitną, ale pozwala zamyślić się na doświadczeniem straty- widzianym z perspektywy męża/ojca i osieroconego syna i budowaniem nowych relacji  po rodzinnej katastrofie. Jest to książką o nadziei, przyjaźni i o tym, że choć czasem wszystko się w życiu wali, to nadchodzi moment, gdy trzeba wstać, otrzepać kostium pandy i ruszyć ku codziennym wyzwaniom. I jeśli
się da – tanecznym krokiem!  A to tym, że trzeba tańczyć przekonywał też pewien Grek Zorba.

James Gould-Bourn, „ Mój tata panda”. Przeł. Ewa Penksyk-Kluczkowska . Wyd. Marginesy. Warszawa 2021

środa, 9 lutego 2022

"Literatura to niebezpieczny biznes" Vani po raz drugi

                                                                                                             

Vani Sarca, gostwriterka  ma napisać książkę kucharską ze wspomnieniami gospodyni domu słynnego rodu włoskich projektantów mody.  Ale poza przepisami na polentę pojawia się też wątek morderstwa, który kiedyś elektryzował Turyn, a dziś do popełnienia zbrodni przyznaje się nagle leciwa gosposia.  Vani, pracująca też jako konsultantka policyjna, razem z szefem komisarzem Berganzą wraca do historii sprzed lat.   A jakby tego było mało użera się jeszcze  ze słodką i różową jak lukier blogerką kulinarną, w imieniu której ma pisać książkę oraz byłym facetem.  I brakiem wprawy w gotowaniu, które przy pisaniu książki kucharskiej mocno utrudniają pracę.

 

Można książce zarzucić, że jest zbyt długa (bo jest), że kilka elementów powtarza się, a retrospekcje sprzed lat niewiele wnoszą (nie dowiadujemy się, dlaczego Vani jest jaka jest- sarkastyczna, zaczytana, inteligentna, momentami aspołeczna, za to wiemy, że taka była zawsze). Ale ja kupuję historię  Włoszki. Basso stworzyła  jedną z ciekawszych postaci kobiecych w kryminale czy raczej obyczajówce kryminalnej (nie ma tu komedii, jest za to bardzo sarkastycznie prowadzona narracja). Vani, bardzo inteligentna, kolczasta, ironiczna, umiejąca bezbłędnie wejść w głowę i język innych ludzi, pewna siebie, ale też zaskakująca uczuciami jest bohaterką, na jaką czekałam. Jest na tyle młoda, by nie być Verą z  książek Ann Cleeves,  w przeciwieństwie do komisarz  Lancier z powieści Filipo nie tylko znosi poezję, ale wręcz kocha literaturę. Porównuje się dla Lisabeth Salander, ale raczej bohaterka "Millenium" w jednym rozdziale nie połączyłaby słów uznanych za obelżywe z porównaniami do bohaterek „Targowiska próżności”.  Ironiczny humor, złośliwe komentarze, bardzo żywy sposób narracji  sprawiały, że książkę przeczytałam błyskawicznie i przyjemnością. Taką bardzo potrzebną, rozrywkową przyjemnością poznania historii z niebanalną bohaterką i opowiedzianej inaczej niż zwykle. A że w tle majaczył komisarz Berganza, stanowiący  piękną literacką ciągłość ze wszystkimi komisarzami z Chandlera i Simenona to jeszcze lepiej. 


O pierwszym tomie pisałam: Porachunki bezimiennej pisarki 

 

Alice Basso. "Literatura to niebezpieczny biznes". Przeł.  Tomasz Kwiecień. Wyd. Kobiece. Białystok 2021.



 

środa, 2 lutego 2022

"Listopadowe porzeczki", diabeł i estońska jesień

 


Co mają wspólnego czerwone porzeczki z diabłem?


Estońska wieś, niemiecki dwór, czas przeszły. Jeden miesiąc z życia mieszkańców, ich troski, zmagania z rzeczywistością. Głupi parobek, który  zajada mydło, gospodarz, który tak boi się zarazy, że usłyszawszy iż ta nie lubi zapachu wódki:zaczyna pić, chłopak zakochany w baronównie, dziewczyna zakochana w chłopaku, czarownica spod lasu i człowiek, który przechytrzył diabła. A do tego cały zastęp kratów (czyli diabłów na posyłki u ludzi).

Bo w tym świecie to, co ludzkie miesza się z tym, co pozaziemskie. Diabelski bałwan opowiada swemu panu historie największych światowych miłości, największy krat rozwala wejście do domu, a na rozstajach siedzi książę piekieł i zapisuje w księdze nazwiska tych, którzy są mu dłużni dusze.
W tym świecie folkloru i ludowych mądrości jest też bardzo specyficznie rozumiana sprawiedliwość, polegająca na dzieleniu się kradzionymi dobrami. Są ludzie z zasadami (z zasady nielubiący tych na usługach dworu), są tacy, co nie przebierają w słowach. Są ci, którzy marzą i ci, którzy trzymają się mocno ziemi. Wśród mieszkańców są bogaci, żebracy, są przodkowie przychodzący w Zaduszki do rodzinnej sauny.

Nie znam estońskiego folkloru zatem nie umiem powiedzieć, co autor wyolbrzymił, a co przedstawił z etnologicznym szacunkiem. Ale  wiem, że świat przez niego stworzony wciąga i fascynuje. Miesza się tu dobro i zło, życie i śmierć, powaga i śmiech, pogańskie wierzenia i zasady kościoła. Oszukanie diabła jest najwyższą formą sprytu, ale można i przez takie konszachty zginąć. Zakochana dziewczyna potrafi na chwilę zmienić się w wilczycę, by obserwować ukochanego, a wiedźma dla niepoznaki staje się kupką gnoju. W tym świecie wyobraźni i folkloru nie ma rzeczy niemożliwych. W listopadowe mokre i wietrzne dni, gdy dzień św. Marcina goni Zaduszki życie mieszkańców wisi na włosku wobec nadchodzącej zarazy, ale znów spryt ratuje sytuację. I tylko czasem ten, który rozumem potrafi wygrać ze sprawami ostatecznymi, nie potrafi zrozumieć swoich wspomnień  i uczuć sprzed lat...

 Książka niezwykła, oryginalna.  Dla tych, którzy lubią opowieści niesamowite, z czarnym humorem, wymykające się jednoznacznym klasyfikacjom, trochę gawędziarskie, a trochę magiczne. Kilka skończonych historii, a przecież tylko miesiąc, zaledwie wycinek z losów wsi zawieszonej między przeszłością a przyszłości, życiem i śmiercią. Między ponurym listopadem a żywą czerwienią porzeczek.

Andrus Kivirähk. "Listopadowe porzeczki". Przeł. Anna Michalczuk-Podlecki. Wyd. Literackie. Kraków 2021.