Wątek pierwszy:Londyn, dzień pogrzebu wielkiego moralisty i pisarza Alfreda Gibsona. Jego porzucona przed dziesięciu laty zona Dorothea zaczyna wspominać. I tu rodzi się wątek drugi, prowadzący od spotkania bogatej rozpieszczanej dziewczyny z pracowitym młodym artystą, który chce zmienić świat. Jak wynika z dalszych stron, świat ten mocno Arnolda doświadczył i całe jego dorosłe życie jest walką ze wspomnieniami i systemem, który utrudniał dzieciństwo.Wspomnienia i teraźniejszość, znaczona między innymi walkami o spadek i wizytą u królowej Wiktorii zaczynają się przenikać, tworząc historię o wielkich nadziejach. Wielkie nadzieje przywołuję nieprzypadkowo, bo autorka zaznacza, że powieść jest próbą opowiedzenia losów Dickensa i jego bliskich, choć zaznacza, że nie jest to powieść biograficzna i dlatego zmienia nazwiska, imiona i postaci. Wielbiciele twórczości Dickensa pewnie znajdą przyjemność w odkrywaniu, że "Mała Amy" to "Mała Doritt", ale mimo wszystko pomysł inspiracji nie jest do końca wykorzystany. Nakładające się plany czasowo to zabieg który lubię, choć wiem, że niektórych skakanie po czasach i przestrzeniach może drażnić. Powieść z pewnością może stać się inspiracją do rozmyślań o artystach.
Wielokrotnie słyszałam, że artystom wolno więcej. Tu pokazana zostaje druga strona medalu- cierpienie kobiety, która będąc żoną artysty musi więcej znosić.Zzdrady, odtrącenie, brak zainteresowania mężczyzny, który uchodził w całej Anglii za wzór cnót i strażnika wartości rodzinnych, bolą i męczą. Z drugiej strony czy kobieta, która decydowała się wyjść za mąż za człowieka z poza jej sfery i oddanego bez reszty pracy, nie powinna wiedzieć co ją czeka? Autorka przedstawia kobietę niezbyt świadomą praw,którymi rządzi się świat i natura. Dorothea czuje się upokarzana zdradami męża, niedoceniana i niepewna, ale nie robi nic, by zmienić tę sytuację. Na spotkanie z kochanką Alfreda decyduje się dopiero po jego śmierci, dopiero po jego śmierci opuszcza dom, w którym siedziała samotnie i rozpamiętywała rzeczywistość. Gaynor Arnold pokazuje kobietę uwięzioną w konwenansach i zasadach, które blokują jej bunt i walkę o szczęście. Choć z drugiej strony nie jestem pewna, czy Dorothea nie jest typem cierpiętnicy, która dobrze się czuje w swoich niespełnieniach. Książka napisana jest niezłym stylem i czyta się ją dobrze. Postaci, jak obiecuje autorka niektóre wzorowane na postaciach z Dickensa, nie są jednoznaczne. Najciekawiej wypada pierworodna córka Gibsonów, która wychodząc wbrew woli ojca za mężczyznę nie ze swojej sfery, popełnia te same błędy, czym potwierdza tezy ojcowskich książek. Ciekawa jest też kreacja kochanki Arnloda, Panny Ricketts, młodej aktorki, która nie jest wyrachowaną teatralną kokotą, ale autentyczną wielbicielką pisarza. Warto przeczytać i warto pomyśleć o tym, jak przez prawie dwa wieki zmieniła się pozycja kobiety w świecie i jak ma się do tego pozycja żony artysty.
I jeszcze jedno -książką może trafić na listę okładek mało odpowiadających treści- okładkowa dziewczyna i jej błękitna sukienka zamiast sygnalizować Anglię wiktoriańska, gorsetową i krynolinową, jest niczym z lat 40 XX wieku...ale to taki poza fabularny drobiazg.
I jeszcze jedno -książką może trafić na listę okładek mało odpowiadających treści- okładkowa dziewczyna i jej błękitna sukienka zamiast sygnalizować Anglię wiktoriańska, gorsetową i krynolinową, jest niczym z lat 40 XX wieku...ale to taki poza fabularny drobiazg.
Gaynor Arnold, "Dziewczyna w błękitnej sukience". Wyd Znak. Litera nova. Kraków 2012.