Określać ludzi nazwami roślin. Ten delikatny, tamta fascynująca, inny niebezpieczny. Prof. Eustacia Rose, botaniczka specjalizująca się w roślinach trujących, dużo lepiej czuje się w świecie flory niż ludzi. Zwolniona z uniwersytetu pracuje w ogrodzie pełnym niebezpiecznych rośli, czasem śledzi przez teleskop sąsiadkę. Do momentu, gdy sąsiadka zniknie, a ogród zostanie zniszczony. Ale to nie będzie "Okno na podwórze". Eustacia Rose będzie zmuszona wyjść z domu i współpracować z policją, by oczyścić się z podejrzeń i rozwiązać zagadkę, w której ważną rolę odrywają nasiona trującej rośliny. A poza tym pojawią się sprawy z jej przeszłości.
Pomysł
na "kryminał botaniczny" był ciekawy. Trujące rośliny i możliwości,
jakie daje wykorzystanie pozyskiwanych z nich toksyn to ciekawy trop i
sposób na urozmaicenie historii kryminalnej. Do tego mamy standardowego
śledczego, zmęczonego życiem i robotą. I całkiem intrygującą
bohaterkę-narratorkę, która unika ludzi, życie wspomnieniami o swoim
ojcu oraz kobiecie, którą kochała. I nawet jeśli prof. Rose nie
poszukuje sposobu na wyjście ze swojego badawczego kokonu, budowanego
przez lata kariery naukowej, to i tak będzie musiała ruszyć naprzód, by
bronić niewinności i konfrontować się z przeszłością.
Ale... bo jest i ale. Kryminał powinien mieć wewnętrzny nerw. Tu jest nieźle budowana atmosfera tajemniczego ogrodu i paru podejrzanych knajp, ale nerwu nie znalazłam. Postaci trochę się mieszają, bo jest ich sporo i to na kilku planach, a nie są charakterystyczne. I najgorsze - nie byłam ciekawa, kto zabił. Jak na kryminał - za mało napięcia i pulsu. Jak na coś bardziej obyczajowego z zagadką- za dużo zamieszania. Dałam książkę do przeczytania mojej Mamie-biologicy, czytelniczce i fance kryminałów. Powiedziała, że informacje o roślinach ciekawe, ale liczyła na więcej, a sama historia "była odkładalna" (bo jak wiadomo są książki, których absolutnie odłożyć się nie da). Lektury nie żałuję, ale z Mamą się zgadzam. Na dodatkowy plus bardzo ciekawy spis roślin na końcu.
Ale... bo jest i ale. Kryminał powinien mieć wewnętrzny nerw. Tu jest nieźle budowana atmosfera tajemniczego ogrodu i paru podejrzanych knajp, ale nerwu nie znalazłam. Postaci trochę się mieszają, bo jest ich sporo i to na kilku planach, a nie są charakterystyczne. I najgorsze - nie byłam ciekawa, kto zabił. Jak na kryminał - za mało napięcia i pulsu. Jak na coś bardziej obyczajowego z zagadką- za dużo zamieszania. Dałam książkę do przeczytania mojej Mamie-biologicy, czytelniczce i fance kryminałów. Powiedziała, że informacje o roślinach ciekawe, ale liczyła na więcej, a sama historia "była odkładalna" (bo jak wiadomo są książki, których absolutnie odłożyć się nie da). Lektury nie żałuję, ale z Mamą się zgadzam. Na dodatkowy plus bardzo ciekawy spis roślin na końcu.
A propos mojej Mamy.
Pożyczyłam od niej do zdjęć książki botaniczne. Zrobiłam fotę i dumna pokazuję efekt.
Mama: Ale koniczyna nie jest trująca.
Ja:Jaka koniczyna?
Mama: Obok tojadu masz rycinę koniczyny i ona nie pasuje, bo nie jest trująca.
Ja: Bo mi kolorystycznie pasowała.
Mama: Weź konwalię. Jest toksyczna i ma kolorowe owoce.
I znów trudno się z Mamą nie zgodzić...
Z książkę dziękuje wydawnictwu Znak Koncept. Współpraca barterowa.
Jill. Johnson. "Czarcie ziele". Przeł. Małgorzata Kafel. Znak Koncept. Kraków 2025.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz