Rzeczywiście...nigdy nie zwracałam szczególnej uwagi na kontrabas. Jest, bo musi być w orkiestrze, ale żeby się nim szczególnie fascynować? Jest tyle innych instrumentów, przy których kontrabas (mimo że największy) wydaje się mało interesujący. I tak byłoby dalej gdyby nie "Kontrabasista".
"Kontrabasista" ma formę monologu wypowiedzianego, muzyk szykuje się do wieczornego wyjścia do pracy (uważa siebie za urzędnika, a opera jest niczym innym jak zakładem pracy) i opowiada o sobie i kontrabasie. A może o kontrabasie przeciwko sobie? Poza bardzo ciekawymi informacjami o historii muzyki z punktu widzenia kontrabasu i kilkoma uwagami o muzyce w ogóle (z tym, że Mozart nie jest wcale tak genialnym kompozytorem jak się powszechnie uważa nie mogę się zgodzić) jest opowieścią o człowieku, który daje się zniewolić przez instrument. Rzekomo to kontrabas przeszkadza mu w życiu, w karierze, w szczęściu codziennym, przeszkadza swoim rozmiarem, dźwiękiem, technicznymi trudnościami gry. W takim razie dlaczego nie roztrzaska instrumentu i nie zacznie grać na czymś innym? Na flecie piccolo na przykład? Bo kontrabas to wymówka. I pod tym względem każdy z nas czasem czuje się jak bohater,który narzeka na swa życie, ale niczego nie zmienia. Czy kontrabasista coś zmieni? Zdaje się, że uczucie do sopranistki może go uwolnić od kontrabasowej traumy, ale czy się odważy? Otwarte zakończenie, które czytelnik musi sobie dośpiewać, dograć, donucić.
Forma audiobuka, czy raczej słuchowiska, doskonale pasuje do utworu Suskinda, bo w narrację kontrabasisty włączane są fragmenty muzyczne albo pojedyncze dźwięki kontrabasu. Czytający Michał Breitenwald. świetnie wciela się w postać znudzonego, trochę megalomańskiego i przygniecionego kontrabasem instrumentalisty. I to właśnie jego interpretacja ostaniach części utworu pozwala mi mieć nadzieję, że kontrabasista nie zagrał jeszcze ostatniej nuty!
Patrick Suskind , "Kontrabasista". czyta Michał Breitenwald.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz