Relacja z rodzicami. Temat na poważną powieść, temat na obyczajówkę, temat na historię z twistem czasowym, do którego autorka zdążyła już przyzwyczaić czytelniczki. Rebecca Serle zawsze miała w swoich powieściach element grania z czasem: czy to gonienie naprzód, czy też wyciągania z przeszłości ludzi i zdarzeń.
Tym razem jest podobnie. Katy, kobieta, która właśnie straciła matkę wyjeżdża do Posiatano, bo to właśnie do Włoch planowały ostatnią wspólną podróż i tam matka miała kobiecie coś powiedzieć. Córka sama przemierza Atlantyk, jedzie do Europy i… poznaje własną matkę w wieku 30 lat. Spojrzenie na kogoś, kto był jej drogowskazem, a nawet wyznaczniki przez całe życie, w tych okolicznościach zmienia się. Poznana kobieta różni się od tej, która wychowywała i żyła z Katy przez lata. Co więcej, pewna informacja sprawi, że córka zacznie się bardzo mocno zastanawiać nad ich relacją.
To jedna z tych książek, które potrzebują
chęci odczytania. Bo można przeczytać opowieść o przeżywaniu żałoby, składaniu
świata pozbawionego stelażu matki. Można przeczytać powieść o tym, że matką
trzeba się stać, a rola córki nie musi definiować całego, zwłaszcza dorosłego
życia. Jeśli ktoś będzie chciał pomyśleć nad tymi tematami, lektura może go
prowadzić do ciekawych wniosków. Ale może być też zwykła historią typu: rzucam
wszystko i wyjeżdżam do Włoch (i romansuję na wakacjach). A Włochy (o nich
zawsze dobrze się czyta!) są ciut telewizyjne: co chwilę trafiamy na opis
jedzenia oraz ciuchów bohaterki (ograniczenie opisów stroju, a danie opisów np.
Capri wyszłoby książce na lepsze, ale autorka postanowiła iść w garderobę,
chociaż moim zdaniem na wybrzeżu Amalfi naprawdę są lepsze rzeczy do opisywania).I na domiar złego bohaterka "ubiera sukienkę"... jestem ciekawa, w co ją ubiera?! Bo jeśli człowiek coś na siebie zakłada, to ubiera się w coś (daleko mi do policji językowej, ale w książce takie konstrukcje rażą).
Z książkami Serle mam mieszane relacje, bo podobają mi się jej pomysły, grania liniami czasowymi, poruszane przy okazji tematy. Natomiast nie ciągną mnie opisy strojów ani momentami nieprawdopodobne rozmyślania bohaterki, która zaczyna analizować, czy matka powinna bardziej przeciwstawiać się jej wyjściu za mąż. Ktoś uzna to za przejaw zagubienia w życiu i mocnej żałoby, tęsknoty. Inny za niedorosłość. I każdy czytelnik będzie miał rację, bo autorka cały czas balansuje na krawędzi, za którą lekka i przyjemna historia mogłaby stać się czymś bardziej bolącym, prawdziwszym, ale tej linii nie przekracza.
To mogła być też powieść o kobiecie, która boi się samotności (uderzył mnie fragment, w którym bohaterka mówi, że nigdy nie wyjeżdżała nigdzie sama, a nawet nie nocowała sama w domu), ale to znów tylko powierzchnia opowieści. Jako wakacyjna książka-ok. Jako powieść lekka i z refleksją- ok. Natomiast mogłaby być czymś więcej. Nie jest. I trochę szkoda.
Rebecca Serle, "Pewne włoskie lato". Przeł. Michał Kramarz. Wyd. Czwarta Strona . Poznań 2023.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz