Wszyscy się książką zachwycają, a ja nie. Po "Siedmiu mężach..." (wobec których miałam wielkie oczekiwania i nie zostały one spełnione) wiedziałam, że lepiej się nie nastawiać, więc tym razem nie było to rozczarowanie tylko książka, która mi po prostu nie podeszła. Jak na rzecz o muzyce: bezdźwięczna, jak na powieść psychologiczną czy obyczajową po prostu nudna. Czytaniu towarzyszyła myśl:niech to się wreszcie zacznie i to nie tyle fabularnie, bo się dzieje, co jakoś wewnętrznie i emocjonalnie, niech coś się schowa między słowami. Niech porwie i uwiedzie, tak jak te setki czytelników przede mną. Czytelnik powinien-skoro jesteśmy w temacie muzyki-rezonować z książką. We mnie ta historia nie obudziła żadnych drgań.
Forma, czyli wypowiedzi członków fikcyjnego zespołu i zmieniający się przez to co chwilę narrator i punkt widzenia są ok na kilka stron. Pomysł dobry, bo wprowadza różne zdania, opinie i spojrzenia. Jednak przy całej powieści w tej formie zabrakło mi głębi, pełni narracji oraz siły budowania świata przedstawionego, który nawet w dialogu (przywołującym kolejne dialogi) w moim odczuciu jest bardzo trudny do skonstruowania. I (spojler!) jeszcze ten sam motyw, co w "Siedmiu mężach...", czyli osoba prowadząca wywiad jest powiązana ze swoimi bohaterami...
Oczywiście, można mówić, że to historia o samotności i cenie za marzenia (bo jest), ale mnie już chyba nie chwytają opowieści o tym, jak traci się, czy wręcz unicestwia się siebie. Opowieści, które od początku zmierzają do smutnego końca, pustki i nicości. Może się starzeję, bo takie historie i tacy bohaterowie coraz bardziej mnie męczą.
Nie dałam się porwać, ani uwieść ani zainteresować i już wiem, że to absolutnie nie jest moja autorka. A okładka zacna-Joplin w krzyżowce z Morissonem. I naprawdę mi szkoda, że nie umiem podzielić tych wszystkich euforycznych opinii, od których puchnie internet.
Taylor Jenkins Reid. "Daisy Jones and The Six". Przeł. Agnieszka Kalus. Wyd. Czwarta Strona. Poznań 2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz